Literatura strachu

Literatura strachu

11 września rzeczywistość doścignęła fikcję literacką Od kiedy wysepka Manhattan pokryła się mrowiem wieżowców i stała się symbolem amerykańskiej potęgi gospodarczej, nie dawała spokoju różnym popaprańcom umysłowym. Hitler jeszcze w marcu 1945 r. wysłał łodzie podwodne, by spróbowały zniszczyć Nowy Jork. Wiele lat później, gdy w Manhattan wbiły się bliźniacze wieże World Trade Center, to one stały się obsesyjnym celem, wokół którego krążyły myśli rozmaitej maści terrorystów. W 1993 r. doszło do szeroko znanej próby ich zniszczenia, aż wreszcie rok temu wysłannicy bin Ladena dopięli swego. Jednocześnie zaatakowali Pentagon i prawdopodobnie zamierzali uderzyć kolejnym samolotem w Biały Dom. Fikcja czy rzeczywistość Był to przerażający spektakl, który wprawił w osłupienie i zgrozę cały świat. Charakterystyczne, że wiele osób oglądających samoloty rozbijające się o WTC opowiadało potem, że były przekonane, iż widzą kolejny film katastroficzny. Kultura popularna z upodobaniem bawiła się od lat scenariuszami niszczenia Nowego Jorku i ataków na Biały Dom. Można nawet odnieść wrażenie, że autorzy powieści sensacyjnych podsuwali ewentualnym terrorystom pomysły, jak urzeczywistnić to, co było ich celem. Nic więc dziwnego, że kiedy po 11 września powoływano w Nowym Jorku sztab kryzysowy, do udziału poproszono kilku autorów sensacyjnych powieści i scenariuszy filmowych. W końcu to oni byli – na poziomie teoretycznym – fachowcami. I jak potem doniosła prasa, włożyli bardzo twórczy wkład w prace sztabu. W wydanej w Ameryce w 2000 r. powieści Nelsona DeMille’a znanej u nas jako „Gra Lwa” (wyd. Albatros, A. Kuryłowicz) jest taka scena: bezwzględny terrorysta arabski, żeby dostać się do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamierza zabić jednego z VIP-ów, zgładził za pomocą gazu wszystkich pasażerów i załogę wielkiego samolotu pasażerskiego. Kiedy jedzie taksówką przez Nowy Jork, kierowca opowiada mu, co widać. Pokazuje wieże WTC, a terrorysta mówi do siebie: „Może następnym razem…”. Ta scena nie jest odosobnionym przykładem z obszaru kultury popularnej. WTC już w latach 70., a więc tuż po oddaniu do użytku, było obiektem zainteresowania King Konga z właśnie wtedy wyprodukowanego filmu. Ale King Kong i rozmaite Godzille, które potem pustoszyły amerykańskie miasta, a także meteoryty, asteroidy i komety zagrażające Ameryce w filmach amerykańskich to czysta fantazja – zagrożenie było w nich mało realne, przychodziło spoza ludzkiego świata. O wiele większe wrażenie na widzach i czytelnikach robiły te pomysły, które sugerowały realną możliwość. Szczególnie licznie pojawiły się one w literaturze i kinie w latach 90., kiedy przestało istnieć eksploatowane przez poprzednie dziesięciolecia „imperium zła” – Związek Radziecki, a jedynym wyobrażalnym zagrożeniem stał się międzynarodowy terroryzm. I było to zagrożenie przerażające ze względu na swoją nieobliczalność i nieprzewidywalność – po straceńcach ogarniętych misją zniszczenia amerykańskiego szatana można się było spodziewać wszystkiego. „Imperium zła” musiało się kierować w działaniu – jakkolwiek bujna byłaby wyobraźnia pisarzy – racjami politycznymi, jego przywódcy musieli liczyć się z ewentualnymi stratami w ludziach, opinią międzynarodową i konsekwencjami gospodarczymi swoich kroków… Terroryści byli i są wolni od takich ograniczeń w planowaniu i realizowaniu kolejnych ataków. To dlatego 11 września rzeczywistość doścignęła fantazję literacką, a widzowie przed telewizorami mieli w pierwszej chwili wrażenie, że oglądają filmową fikcję. Nowa sytuacja, nowe zagrożenia „Dawno minęły dobre stare czasy stabilnej rywalizacji dwóch światowych mocarstw, zastąpiły ją małe, regionalne konflikty i nieustające zagrożenie terroryzmem. (…) Stansfielda najbardziej niepokoił właśnie ten problem. Coraz bardziej realna stawała się wizja biologicznego, chemicznego albo nuklearnego unicestwienia Ameryki”, tak Vince Flynn referuje w wydanej w 1999 r. powieści obawy fikcyjnego szefa CIA. Obawy niewiele wspólnego mające z fikcją literacką, o czym przekonują niemal codzienne doniesienia prasowe. Ale – jak zwykle w tego typu powieściach – realność jest punktem wyjścia, rodzajem progu, od którego wyobraźnia pisarza odbija się, wykonując skok ku opisom najbardziej nieprawdopodobnych zagrożeń. U Vince’a Flynna – jego powieść nosi tytuł „Przejęcie władzy” i ukazała się w Polsce w ubiegłym roku (Dom Wydawniczy Rebis) –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 37/2002

Kategorie: Kultura