To bardzo frapujące grać postacie, które są gdzieś powyżej aktora, który je gra – Często słyszymy, że dzisiejsza młodzież nie rozumie klasyki. Czy pana obserwacje to potwierdzają? – Rzecz jest w czym innym. Może taka opinia się bierze stąd, że klasyczny teatr posługuje się rozwiniętym, starannie skomponowanym tekstem. Młodym ludziom, wychowanym na telewizji, często trudno jest skupić się na tyle, żeby do końca wysłuchać długiego, złożonego zdania. Natomiast nie sądzę, żeby teatr klasyczny był trudniejszy od współczesnego. Czy, na przykład, teatr Becketta jest bardziej zrozumiały niż teatr Moliera? – Akurat Beckett jest trudnym autorem, więc może to nie najlepszy przykład. – Więc o co chodzi? Że teatr łatwy jest łatwiejszy niż teatr trudny, który jest trudniejszy? To się zgadza. Umówmy się, o czym rozmawiamy. Chyba że przez teatr współczesny rozumiemy teatr posługujący się językiem seriali telewizyjnych. – A propos seriali – ogląda pan telenowele i sitcomy? – Widziałem kilka fragmentów, żeby zobaczyć co to takiego, ale nic nie przykuło mojej uwagi. – Gdyby otrzymał pan propozycję zagrania w tych gatunkach, zgodziłby się pan? – Niespecjalnie mnie to pociąga. – A reklamy? Też pana nie pociągają? Nie widziałam pana w żadnej. – Bo w żadnej nie zagrałem. – Nie gra pan z zasady? – Gdyby mi zaproponowano granie w reklamie, musiałbym się zastanowić nad zasadami, czy je mam, czy nie. Łatwo mieć zasady, kiedy nie ma pokusy. Tak więc na razie mam łatwą sytuację – mam zasady. – Co pan najchętniej ogląda w telewizji? – Z dużą przyjemnością oglądam programy pogardliwie nazywane gadającymi głowami. Oczywiście, wiele zależy od tego, kto rozmawia z kim i o czym. Lubię, kiedy ludzie ze sobą rozmawiają, dyskutują. Lubię, kiedy mówią do mnie o czymś, a nie kiedy na ekranie migają jakieś obrazki. Tak samo, kiedy włączam radio, nie chcę, żeby bez przerwy leciała jakaś muzyka, ale żeby ludzie do mnie mówili. Rzecz jasna, nie chodzi mi o bezmyślne paplanie prezenterów radiowych, dla których wszystko jest „fajne”. – Jaki jest pana stosunek do zawodu – misja, droga do realizacji siebie, zawód, sposób na zarabianie pieniędzy? – Można to wszystko pogodzić, powiedzieć, że aktor to misjonarz do wynajęcia, który zarabia pieniądze. Nie przesadzajmy z tym misjonarstwem… Mamy z nim do czynienia od czasu do czasu, ale to nie jest podstawa zawodu. – Jak pan z dzisiejszej perspektywy wspomina bojkot aktorów? – Uważam, że miał sens. W sytuacji, gdy nie była możliwa jakakolwiek forma wypowiedzi publicznej, znalezienie takiej formy, która miała rezonans społeczny, miało wielką wagę. O to przecież chodziło, żeby była szeroka publiczna wypowiedź na temat tego, że niemożliwa jest wypowiedź publiczna. – W filmie grał pan bezkompromisowych idealistów. Czy zaważyły na tym role w „Człowieku z marmuru” i „Człowieku z żelaza” Wajdy? – Pewnie tak, choć nie sądzę, żebym trafił do szufladki z napisem: idealista. Zresztą większość moich ról to role teatralne. Jestem aktorem przede wszystkim teatralnym. – W teatrze występuje pan głównie w wielkim repertuarze, gra pan bohaterów wyrastających ponad tłum. – Najczęściej gram w repertuarze pisanym przez autorów, którzy nie chcieli pokazywać szarego człowieka, lecz szukali bohatera w jakiś sposób odmiennego, wyrastającego ponad innych. To bardzo frapujące grać postacie, które są gdzieś powyżej aktora, który je gra. Trzeba się do nich podciągnąć, co zawsze jest zyskiem. – Czy granie takich bohaterów wpłynęło na pana osobowość? – A tak pani sądzi? – Nie wiem. Wydaje mi się, że innego rodzaju doświadczenia zostają w człowieku, który wchodzi w rolę Konrada-Gustawa czy Don Juana, niż Jana Kowalskiego, który ma innego typu problemy i wątpliwości. – Problemy ma inne. Ale pytanie zasadnicze jest takie – czy praczka cierpi inaczej niż królowa? Może się okazać, że podstawowe ludzkie emocje przeżywają tak samo, tylko w innym ubraniu. – Ma pan czasem obawy o przyszłość teatru? Czy wytrzyma konkurencję mediów elektronicznych? – Kiedy się pojawiło kino, wielu ludzi ogłosiło, że nastąpi wkrótce śmierć teatru. Tymczasem minęło sto lat i teatr nieźle się trzyma. Kiedy się pojawiła telewizja, znowu prorokowano, że teraz na pewno umrą i teatr, i kino. Widzimy jednak, że i to proroctwo się nie spełniło. Media elektroniczne nie okazały się zagrożeniem dla teatru
Tagi:
Ewa Likowska









