Obecne stawki teatralne są jedynie drobnym ekwiwalentem za uprawianie artystycznego hobby Rozmowa z Krzysztofem Kolbergerem – Czy dobrze się pan czuje na tzw. wolnym rynku sztuki? – Niedobrze. Staram się powoli przestawiać, adaptować do nowych warunków, ale nie czuję się komfortowo. Mój dyskomfort polega nie tylko na świadomości, że od ponad 10 lat państwo bardzo lekkomyślnie zrezygnowało z roli mecenasa, co dotkliwie odczuwają wszystkie środowiska kulturotwórcze. Dotyczy w mniejszej części stanu własnego portfela (choć i to ma poważne znaczenie), a w większej stanu świadomości społecznej i skutków, jakie w przyszłości przyniesie brak kontaktu z kulturą. – To politycy bardzo dużo mówią o społeczeństwie i narodzie… – … i bardzo niewiele dla tego narodu robią. Nie chciałbym popadać w jakiś patriotyczno-deklaratywny ton, ale mam głębokie przekonanie, że sprawy kultury, a właściwie proces marginalizowania kultury przez wszystkie właściwie opcje współczesnej klasy politycznej, odbiją się negatywnie na przyszłej kondycji kolejnych pokoleń Polaków. – To przecież artyści, ludzie kultury, aktorzy domagali się wolności, której synonimem był kapitalizm, wolny rynek… – Wolność jest podstawowym atrybutem twórczości i protest przeciw totalizmowi był wspaniałym ruchem społecznym, w którym mogli uczestniczyć także artyści… – Czy teatr współczesny ma jeszcze do spełnienia jakąś misję, czy jego rola zakończyła się wraz ze zniesieniem cenzury i dotacji? – W poprzednim ustroju, zwłaszcza w stanie wojennym, poza obowiązkami artystycznymi teatr miał także obowiązki obywatelskie. Był wolną trybuną, miejscem dyskusji publicystycznych, a często także manifestów politycznych. O tym zawodzie mówiło się jak o powołaniu. Dziś wszystko się zmieniło. Nie tęsknię, broń Boże, za cenzurą, ale nie mogę też zaakceptować pauperyzacji środowiska teatralnego, a w konsekwencji upadku wartości, których to środowisko było i powinno być strażnikiem – jakkolwiek górnolotnie by to brzmiało. – Nie akceptuje pan kapitalizmu? – A jaki to kapitalizm?! Prawdziwy kapitalizm akceptuje istnienie elit. A elita jest najpoważniejszym konsumentem kultury wysokiej – kupuje bilety i chodzi teatru, opery, filharmonii, kupuje i czyta książki… W kapitalizmie z prawdziwego zdarzenia producenci dysponują ogromnymi pieniędzmi, które chcą wydać na kulturę… – By na niej zarobić jeszcze większe pieniądze… – By dalej inwestować, tworzyć… I by im wystarczyło i na moje godne honorarium za dobrą pracę. Obecnie stawki teatralne są właściwie drobnym ekwiwalentem za uprawianie hobby artystycznego. Jedynym producentem filmowym jest (była?!) telewizja publiczna i – poza wąskim gronem swoich stałych pupili – ogranicza stawki aktorów poniżej progu inflacyjnego. Jest coraz gorzej. – A może to twórcy nie mają nic do zaoferowania producentom? Krytyka od lat mówi o wielkim kryzysie polskiej sztuki. – Kiedy walczy się o przetrwanie, trudno mówić o wielkich ideach, a polska kultura walczy o przetrwanie. Telewizja publiczna, o której już wspomnieliśmy, w coraz mniejszym stopniu realizuje swoją statutową misję, a stara się dogonić stacje komercyjne… Już nie mówi się o wartościach, o edukacji, o aspiracjach – mówi się wyłącznie o oglądalności i reklamach. – Czy masowy udział aktorów w reklamach nie deprecjonuje ich osiągnięć artystycznych? – Nie przesadzajmy z tym masowym udziałem! Wielu artystów nigdy nie zdecydowało się na ten typ pracy ze względu na przeświadczenie o innych priorytetach uprawianego przez siebie zawodu. Inni z powodzeniem pracują z rzadka w reklamie dla chleba i na co dzień w teatrze dla sztuki… Ja sam wziąłem udział w kilku reklamach. – W jakich? – Gdybym powiedział, znowu byłaby reklama! To naprawdę indywidualne decyzje wynikające także z indywidualnych predyspozycji… Ale już wkrótce aktorzy zostaną wyparci i z tej ostatniej finansowej reduty przez konkurencję postaci z „Big Brother”! – Niedawno grupa wybitnych reżyserów protestowała przeciw programom typu reality show. Dawniej środowiska protestowały w ważnych kwestiach politycznych, społecznych… Czy dziś taki protest może mieć jeszcze jakieś znaczenie? – To właśnie jest bardzo poważny protest społeczny! Pewnie idealistyczny, zakłada, że można walczyć z falą bezwzględnej komercjalizacji… I popieram ten protest, bo może być tak, że te zabawy i eksperymenty pseudosocjologiczne zdominują umysły ludzi, a konsekwencje będą smutne… Jestem jednak optymistą i wierzę, że choć z falą nie można walczyć, można być przygotowanym do działania w chwili, gdy ona w naturalny sposób się
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









