Fortuna w pastelach

Fortuna w pastelach

Niecodzienne wydarzenie na rynku sztuki – na aukcji sprzedano cały tryptyk Wyspiańskiego

Wiadomość została upubliczniona za pośrednictwem Polskiej Agencji Prasowej, która przyjęła informację z Domu Aukcyjnego Agra-Art z pewną rezerwą. „PAP nie bierze odpowiedzialności za informacje zlecone”. A chodziło o aukcję, na której wystawiono trzy pastelowe portrety wykonane przez geniusza Młodej Polski, Stanisława Wyspiańskiego. Cena wywoławcza – 1,8 mln zł.
Ostrożności PAP nie należy się dziwić. – Obrazy Wyspiańskiego niezwykle rzadko trafiają na aukcje, a okazja kupienia całej serii jest zupełnie wyjątkowa – mówią znawcy zagadnienia z Krakowa i Warszawy. – Dzieła przetrwały nienaruszone u spadkobierców prof. Sternbacha ponad 100 lat. Właściciele zastrzegli, że nabywca musi kupić cały tryptyk.
Obrazy sprzedano szybko – cenę wywoławczą podbito tylko raz, o 50 tys. zł, i już było po wszystkim. Trzy portrety rodziny Sternbachów namalowane przez Wyspiańskiego w 1904 r. poszły za 1,85 mln zł (440.476 euro) – poinformował po fakcie wiceprezes Agra-Art Konrad Szukalski.
Obrazy trafiły do prywatnej kolekcji, w której znajdują się też inne arcydzieła malarstwa polskiego. Wiadomo, że pozostaną w Polsce. O tym natomiast, czy zostaną pokazane w jakimkolwiek muzeum, zdecyduje ich właściciel. Zgodnie z procedurami dom aukcyjny nie ujawnia jego tożsamości.

Piękno i prawda

Tryptyk powstał w tzw. szafirowej pracowni Wyspiańskiego, w jego mieszkaniu przy ul. Krowoderskiej 79. Leon Sternbach, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i wybitny znawca literatury starożytnej, był znajomym artysty. Obaj już wcześniej mieli okazję wspólnie pracować, m.in. przy wydaniu „Iliady”, do której Sternbach opracował grecki tekst, Wyspiański zaś wykonał ilustracje do tomu I. Trzy pastele o formacie 41 x 62 cm przedstawiają prof. Leona Sternbacha, jego żonę Leontynę i sześcioletnią córeczkę Helenkę. Profesora artysta jakby oderwał od lektury, pani Sternbachowa jest już starannie upozowana, lekko zamyślona, ma elegancką, błękitną, bogato zdobioną suknię. Najbardziej jednak znanym rysunkiem jest portret Helenki, uroczej dziewczynki z błękitną kokardą we włosach, wspartej na stole i spoglądającej w stronę malarza. W tym obrazie najlepiej widać talent Wyspiańskiego do portretowania dzieci.
Dzięki zachowanemu listowi Wyspiańskiego do historyka sztuki Juliana Pagaczewskiego z 12 maja 1904 r. znana jest dokładna data powstania portretu. „Dzisiaj Święto – nie mogę dzisiaj nic robić. Jutro rano o 8 1/2 przychodzi Prof. Sternbach i będę go rysował do 10 1/2”, pisał artysta.
Nie wiemy, czy i ile profesor zapłacił za wykonanie portretów, nie jest wykluczone, że były wynikiem jakichś wzajemnych rozliczeń, choćby w związku ze współpracą przy „Iliadzie”.
Wart uwagi jest szczególny stosunek Wyspiańskiego do posługiwania się pastelami, a więc rysowania kredkami na papierze, a nie malowania trwalszymi farbami olejnymi na płótnie. Jak wiadomo, artysta miał uczulenie na mocno parujące i aromatyczne składniki farb, np. terpentynę, i unikał styczności z nimi. Suche pastele nie powodowały takich przykrych doznań.
Prof. Sternbach w 1939 r. został wraz z innymi profesorami aresztowany przez gestapo podczas Sonderaktion Krakau i wywieziony do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen, gdzie zmarł w lutym 1940 r. Portrety rodziny były przez cztery pokolenia przechowywane przez jego spadkobierców w Krakowie. – Dlaczego dotychczasowi właściciele chcieli sprzedać dzieła, tego nie wiemy – tłumaczy Konrad Szukalski. – Dlaczego zakupił je nowy właściciel, możemy się domyślać.

Milion na papierze

– To kwestia dyskusyjna – uważa Szukalski. – Przecież Wyspiański to nie tylko świetny malarz Młodej Polski, lecz także artysta uniwersalny, wybitny pisarz, człowiek teatru, poeta, autor najszczerszego i najbardziej bezlitosnego portretu Polaków, „Wesela”. Jego twórczość plastyczna jest bezcenna z kilku powodów. Z racji nazwiska, o którym każdy musiał słyszeć w szkole, z uwagi na znaczenie dla kultury polskiej i europejskiej, a dopiero na końcu ze względu na jego wielki talent i wartości estetyczne samych obrazów. Jest ich zresztą stosunkowo niewiele, co także podnosi wartość tych prac. Można by sobie wyobrazić cenę dwukrotnie wyższą, ale i te prawie 2 mln zł za trzy portrety wykonane kredkami pastelowymi na papierze nie są ceną budzącą jakieś wątpliwości. Taka kwota jest w zasadzie poza zasięgiem państwowych instytucji muzealnych. Nawet Muzeum Narodowe, które często korzysta przy zakupach z dotacji resortu kultury, może liczyć na kwoty dużo skromniejsze.
Konrad Szukalski porównuje rynek dzieł sztuki w Polsce i np. w Niemczech. Gdyby tam pojawiły się prace z początku XX w. niemieckiego artysty rangi Wyspiańskiego, ceny poszybowałyby w górę błyskawicznie, a szczęśliwy nabywca byłby otoczony powszechnym szacunkiem i podziwem. Wielu tamtejszych kolekcjonerów nie chowa się ze swoimi zbiorami w zaciszu dobrze strzeżonych apartamentów, ale stara się upubliczniać te skarby, zakłada fundacje, otwiera prywatne muzea. U nas prywatna fortuna oparta na znakomitych dziełach sztuki wciąż jest czymś wstydliwym. Wojciech Fibak, Krzysztof Musiał, Grażyna Kulczyk to chlubne wyjątki. O innych wiadomo niewiele albo wcale. Nabywca trzech pasteli Wyspiańskiego, choć wyłożył prawie 2 mln zł, pozostaje anonimowy.
– To nie jest ktoś z pierwszej pięćdziesiątki najbogatszych, żaden celebryta – uprzedza wiceprezes Agra-Art. – I nie można nawet powiedzieć, czy ten sam człowiek kupił przed kilkoma miesiącami portret Lizy Pareńskiej (wśród pelargonii) Wyspiańskiego. Tutaj cena na aukcji Agra-Art pomknęła w górę. Cena wywoławcza dzieła wynosiła 430 tys. zł, choć wartość portretu oszacowano na 600-800 tys. W rezultacie kupiono go za 1,1 mln zł. Różnica w stosunku do obecnej aukcji była taka, że dziewczęcy portret Lizy Pareńskiej dom aukcyjny sprowadził z zagranicy, a tryptyk rodziny Sternbachów był własnością polskich obywateli. Niestety, coraz częściej bogactwa naszej sztuki w krajowych zbiorach są już na wyczerpaniu. Można jeszcze liczyć na zbiory zagraniczne i na to, że dla obcokrajowców takie nazwiska, jak Wyspiański, Matejko, Malczewski lub Makowski znaczą mniej niż Picasso, Monet czy van Gogh.

Bez zastrzeżeń

Dzieła dawnych mistrzów malarstwa polskiego przyciągają wielu zawodowych kolekcjonerów, a ceny osiągane na licytacjach wydają się szalenie wysokie. To sprawia, że pewne osoby z nadzieją na duży zarobek próbują wpuścić na rynek także podróbki, falsyfikaty. Nawet w „Przeglądzie” pisaliśmy o fałszywych Witkacach i o podrobionym portrecie Vlastimila Hofmana. Czy nie ma więc wątpliwości co do sprzedawanych Wyspiańskich?
Konrad Szukalski twierdzi, że trudno byłoby znaleźć obraz, którego autentyczność budzi mniej wątpliwości niż tryptyk Wyspiańskiego. Choćby dlatego, że w Krakowie obrazy te oglądało i badało wielu znawców, a w tym mieście pozostało najwięcej pamiątek po twórcy „Wesela”, cała jego pracownia z wyposażeniem, nawet oryginalny papier i kredki, których używał. „Rodzina Sternbachów” była ponadto w 2006 r. poddana specjalistycznej konserwacji, odczyszczono tylną ściankę i ramę, wypompowano powietrze, które może działać na kredki utleniająco, i między szybę a papier wpuszczono azot. Obrazy mieli więc w rękach najlepsi krajowi specjaliści, toteż wszelkie zastrzeżenia byłyby bezpodstawne. Poza tym – konkluduje wiceprezes Agra-Art – żyjący nestor rodziny jest uderzająco podobny do uwiecznionego na portrecie prof. Leona Sternbacha, który był jego pradziadkiem.
Cieszymy się więc, że tak cenne dzieła sztuki spoczywają w polskich zbiorach, mamy tylko żal, że na razie możemy je oglądać wyłącznie na fotografiach wykonanych przed sprzedażą.

Wydanie: 13/2012, 2012

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy