Lwice kontratakują

Lwice kontratakują

Upierająca się przy swoim zdaniu pani to kłótliwe babsko, pan – to człowiek twardy i konsekwentny Kobietom na lewicy znudziło się grzeczne czekanie, kiedy panowie uznają, że w końcu nadszedł ich czas. Chcą przystąpić do kontrataku. Aborcja, ustawa o równym statusie kobiet i mężczyzn, parytet na listach wyborczych to sztandary, pod którymi mają zacząć ofensywę. Ale czy potrafią zbudować skuteczne lobby? Potrzeba parytetu Do swoich sukcesów panie działające w polityce zaliczają to, że jest ich w biznesie, samorządzie i polityce coraz więcej. W Sejmie poprzedniej kadencji stanowiły 13%. Dziś w ławach poselskich jest ich 20%. To powód zarówno do dumy, jak i do… narzekań. Reprezentacja płci pięknej nie jest bowiem zbyt duża, jeśli weźmie się pod uwagę że kobiety stanowią ponad połowę społeczeństwa. Porażką jest z pewnością to, że na wysokich stanowiskach rządowych czy parlamentarnych pań jest niezwykle mało. Jako cios w działaczki odebrano przebieg wyboru na wiceprzewodniczących SLD podczas niedawnego kongresu partii. – O mały włos w ścisłych władzach w ogóle nie byłoby kobiety. Aleksandra Jakubowska została wybrana, bo była cicha umowa między delegatami, aby zagłosować na kobietę, a nie na Ryszarda Kalisza – twierdzi jedna z delegatek, posłanka Sylwia Pusz. W taką interpretacje wyników trudno jednak uwierzyć. Energiczna Jakubowska jest po prostu popularniejsza. Spora część delegatów wolała też człowieka premiera, a nie prezydenta. Ale jej zwycięstwo nad Kaliszem nie przesłania smutnej prawdy, że kobiet we władzach jest nadal mało. Stąd głoszony od kilku lat przez feministki postulat ustawowego wprowadzenia parytetu określającego minimalny procent udziału kobiet we władzach (od 30 do 50%). Szczególnie ważne jest to dla działaczek terenowych. Bo właśnie one mają największe problemy z przełamywaniem stereotypów mówiących, że polityka to zabawa tylko dla mężczyzn. Ideę parytetu niezmordowanie głoszą kobiety lewicy skupione w Parlamentarnej Grupie Kobiet. Działają w niej 72 posłanki i senatorki. Domagają się respektowania praw kobiet, współpracują z organizacjami kobiecymi, organizują konferencje zachęcające tzw. płeć słabszą do większego udziału w życiu społecznym i gospodarczym. Parlamentarna Grupa Kobiet trzykrotnie przedstawiała parlamentarzystom projekt ustawy o równym statucie kobiet i mężczyzn. W latach 1999 i 2000, projekt odrzucano, m.in. głosami prawicowych posłanek. Fakt, że w obecnym Sejmie większość ma lewica – głosząca hasła równouprawnienia płci – tylko w niewielkim stopniu zwiększa szansę na przyjęcie nowego prawa. Wprawdzie projekt przeszedł pierwsze czytanie, ale do jego uchwalenia jeszcze daleka i wyboista droga. O tym, że kobietom lewicy nie będzie łatwo przekonać do tzw. przepisów równościowych, świadczy opór, z jakim wprowadzono projekt pod obrady. Wpłynął on do laski marszałkowskiej w styczniu i mimo ponagleń parlamentarzystek utknął tam aż do połowy czerwca. Parytet w praktyce SLD jest pierwszym ugrupowaniem, które zapisało w swoim statucie, że kobiety muszą dostać minimum 30% miejsc na listach wyborczych. Kobiety szybko zdały sobie jednak sprawę, że tymi liczbami można dowolnie żonglować. Co z tego, że są obecne na listach, skoro dostają mało atrakcyjne miejsca? Kiedy przegrywają, ich koledzy mówią: „Widzicie, to wyborcy was nie chcą”. – Mam szczęście do przełożonych i nie odczułam lekceważenia czy dyskryminacji, ale znam przypadki spychania mądrych i aktywnych kobiet z list wyborczych. Tak się stało chociażby z Jolantą Gontarczyk – mówi Joanna Grzela, wicewojewoda świętokrzyski i radna drugiej kadencji. Była wicemarszałek województwa mazowieckiego, Jolanta Gontarczyk, musiała ustąpić z pierwszego miejsca na liście samorządowej, bo – jak jej powiedziano – pierwszeństwo należy się mężczyźnie. Kiedy zaczęła protestować, przesunięto ją na miejsce… trzecie. – Ja też miałam startować z piątego miejsca, a ostatecznie znalazłam się na ósmym – wspomina Ewa Janik, ale operatywna pani poseł nie dała się odstawić na bocznicę. – W szkole zawsze byłam przewodniczącą klasy. Na studiach działałam w radzie uczelnianej, od 1968 r. byłam w PZPR. Bawiłam się polityką, aż do urodzenia córki. Później stwierdziłam, że najważniejsze jest dziecko. Wróciłam do polityki, kiedy Majka skończyła 18 lat. Teraz posłanka uważa, że parytet pozwala przełamywać tworzone przez wieki stereotypy skazujące kobietę na siedzenie w domu i wykonywanie poleceń mężczyzn. Podkreśla, że takie rozwiązania sprawdzają się w wielu krajach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 28/2003

Kategorie: Kraj