Mahomet i Chrystus z komórką

Mahomet i Chrystus z komórką

Obrońcy „uczuć religijnych” oczekują, że ludzie zrezygnują z rozumu i prawa do krytyki Dzisiejszy świat, złożony, z grubsza biorąc, zarówno z religijnych konserwatystów, jak i niereligijnych liberałów, bardzo jest zatroskany o to, by niczyje uczucia religijne nie były obrażane. Teraz, kiedy totalitaryzm jest w odwrocie, zdawać by się mogło, że nie ma już powodu, by przedstawiciele wielkich religii, w szczególności chrześcijaństwa i islamu, mieli się czuć obrażeni. A jednak się czują. Bo weźmy na „zdrowy rozum”: „obrazić” można słabego i słaby może się zasadnie czuć obrażony. Dlaczego to silni czują się obrażeni? Paradoks to tylko pozorny: to, co najbardziej obraża świadomość religijną przedstawicieli wielkich religii, to sam fakt istnienia wyznawców wszelkich innych bogów. Samo istnienie bogów obcych obraża „nas” jako wyznawców „jedynego Boga”, bo podaje w wątpliwość jego absolutny charakter, podaje w wątpliwość bezwzględną słuszność naszej wiary. Nasza tożsamość doznaje tym samym relatywizacji – a to bywa bardzo bolesne. Ból trzeba więc uśmierzyć; na jego uśmierzenie stosowano dwa podstawowe lekarstwa: pozbawianie obcych ich tożsamości kulturowej przez narzucanie im tożsamości naszej, czyli „nawracanie”, oraz przez eksterminację. Zwłaszcza chrześcijaństwo stosowało z powodzeniem obie te metody. Dziś eksterminacja fizyczna z różnych względów nie wchodzi już w rachubę (nie rezygnuje z niej natomiast islam, co rusz nawołując do wojny z niewiernymi, ale przecież „czystki etniczne” dokonywane były również w imię chrześcijaństwa), za to eksterminację kulturową chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm próbuje stosować ciągle na szeroką skalę, nazywając ten proceder „ewangelizacją”. Ci, którzy w Polsce mają dostęp do publicznego definiowania, definiują polski naród jako katolicki. W Polsce nie istnieje żadna znacząca mniejszość religijna, która samymi swoimi rozmiarami mogłaby kwestionować pretensje do absolutnej prawdziwości dominującego wyznania. Wiadomo jednak, że okoliczności te nie satysfakcjonują w pełni i nie uspokajają – świadczy o tym słynny polski antysemityzm bez Żydów. Pojęcie „obrazy uczuć religijnych” robi w Polsce, podobnie jak wśród fundamentalistów muzułmańskich, sporą karierę. Jeśli jednak przedstawicieli dominującego wyznania nie obraża już, tak jak kiedyś, samo istnienie przedstawicieli innych wyznań (czasem tylko polskich katolików „obraża” istnienie „sektantów”, ale już nie niewielkich grup prawosławnych, żydów czy ewangelików), to co ich właściwie obraża? I właściwie dlaczego? To ostatnie pytanie wydaje się nawet ważniejsze: jeśli jestem głęboko przekonany, że biały słoń zwiastował matce Buddy, że urodzi kogoś niezwykłego, to dlaczego ironizowanie z powodu tego przekonania miałoby nim zachwiać? Jeśli jestem pewny swych racji, dlaczego miałoby mnie obrażać głoszenie poglądów odmiennych? Według których to zwiastowanie przez gołębia, a nie przez białego słonia jest prawdziwym zwiastowaniem? Nie mówiąc już o tym, że mógłbym rozważyć racje stojące za innym wariantem zwiastowania; mógłbym, ale to by mnie mogło wyprowadzić poza paradygmat religijny: relatywizacja wariantu może się zakończyć relatywizacją samego paradygmatu – przyśnić się przecież może cokolwiek. Jeśli naród polski jest narodem katolickim, w dodatku silnym swą katolicką tożsamością, jeśli jest pewny swoich katolickich racji, to co go może obrazić? Jakiej by tu użyć metafory? Jeśli ktoś nazwie Rafaela pacykarzem, to choć uznamy ten pogląd za głęboko niewłaściwy, do nazywającego odniesiemy się raczej z politowaniem. Ale co będzie, jeśli ktoś pacykarza nazwie Rafaelem, narzuci codzienne potwierdzanie tego poglądu w oficjalnym rytuale i wymusi wdrażanie go młodzieży za pomocą szkoły publicznej? Czy nie wchodzi tu w grę jakaś obraza, a jeśli tak, to obraza czego? Oczywiście metafora zaczerpnięta z dziedziny sztuki ma tu ograniczone zastosowanie: przywykliśmy, że jest to kwestia gustu. Chociaż nie do końca – jest rzeczą znamienną, że procesy o obrazę uczuć religijnych są najczęściej związane ze sztuką, co ilustrują słynne genitalia na krzyżu czy Chrystus z telefonem komórkowym. Ale żeby pociągnąć jeszcze metaforę z dziedziny sztuki, zresztą w kontekście pytania o to, co może być obrażone, W przypadku sztuki, lub tego, co chce za sztukę uchodzić, obrażone być może poczucie estetyki. Ale nie to przecież stało się w tych i podobnych przypadkach powodem donosu do prokuratury. Nie chodzi więc o obrazę wyrafinowanego, przeciętnego czy jakiegokolwiek innego gustu. Zresztą w metaforze z pacykarzem i Rafaelem nie o gust przecież chodzi, przynajmniej od momentu, kiedy jakiś gust staje się obowiązujący. Ale po co metafora – wystarczy przypomnieć kanon

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2006, 2006

Kategorie: Opinie