Małe Aleppo

Małe Aleppo

Europa zrobi wszystko, by zatrzymać uchodźców w Turcji Korespondencja z Gaziantepu Niedaleko centrum Gaziantepu, w dzielnicy Bazaar Irani grupa rozkrzyczanych dzieci przerywa zabawę na widok nieznajomych. Salha, Fara i Abdullah przybiegają zaciekawione. Ze sklepiku wygląda młody Syryjczyk. – Salaam alejkum! – woła z uśmiechem i proponuje herbatę. Dzieci na ulicy to w tym miejscu codzienny widok, pora dnia nie ma znaczenia – nie chodzą do szkoły jak tureccy rówieśnicy. Ich całe życie to ta dzielnica, odrapane budynki i dwa malutkie sklepy z mydłem i powidłem. Ale przynajmniej jest bezpiecznie, jeszcze niedawno większość z nich mieszkała w syryjskim Aleppo, o które siły rządowe walczyły z rebeliantami, z kolei w rosyjskich nalotach zginęło tam ok. 2 tys. cywilów, w tym kobiet i dzieci. Nazwa tej dzielnicy Gaziantepu wywodzi się z czasów, gdy większość jej mieszkańców stanowili Irańczycy. Dziś częściej można tu usłyszeć arabski niż turecki czy farsi. W ciągu pięciu lat do Antepu, jak potocznie nazywa się Gaziantep, przybyło ok. 450 tys. syryjskich uchodźców. Nie ma co się dziwić – do granicy jest zaledwie 60 km, Gaziantep to jedno z centrów przemysłu metalowego i spożywczego w regionie, a przed wojną Aleppo było jednym z jego miast partnerskich. Gaziantep, do niedawna znany turystom jako „pistacjowa stolica Turcji”, stał się „małym Aleppo”. Wraz z napływem przybyszów znacznie wzrosły ceny wynajmu mieszkań. – Jeszcze niedawno można było wynająć mieszkanie za 300 lir, czyli jakieś 100 dol., dziś będzie ono kosztowało 750-800 lir miesięcznie – oburza się Mehmet, który pracuje w lokalnym centrum informacyjnym dla Syryjczyków. – Ci, których nie stać na wynajem mieszkania, żyją w opuszczonych domach lub na ulicy. Mehmet w czerwcowych wyborach głosował na MHP, partię nacjonalistyczną, w listopadzie oddał głos na rządzącą AKP, po to by uzyskała upragnioną przez prezydenta Erdoğana większość umożliwiającą jej samodzielne rządzenie. Wierzył, że zapewni to państwu stabilizację i siłę, a obecna sytuacja, jego zdaniem, tego wymaga. Nie widzi sprzeczności między swoimi nacjonalistycznymi poglądami a pracą w organizacji wspierającej uchodźców. Syryjska gościnność Dzielnicę Bazaar Irani od innych części Antepu oddziela ruchliwa ulica, po której – jak to na Bliskim Wschodzie – samochody jeżdżą, nie zważając na sygnalizację świetlną. Dla Europejczyków to wyzwanie, miejscowi są przyzwyczajeni. A jednak wielu Turków omija to miejsce z daleka. Ostatnio regularnie przejeżdżają tędy radiowozy policyjne. – Rośnie zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego – tłumaczy 22-letni Alper. – Ludzie się boją, a władze uważnie obserwują sytuację. Jakiś czas temu częstym widokiem w mieście byli mężczyźni z długimi brodami i zakryte od stóp do głów kobiety. Gdy zrobiło się głośno o tym, że Państwo Islamskie ma w Gaziantepie siedzibę, z której przerzuca bojowników z Europy do Syrii, nagle zniknęli. Wiele osób myśli, że po prostu lepiej się maskują, zgolili brody i udają zwykłych mieszkańców. Nie zgadza się z tym Kinan, Syryjczyk, który studiował w Stanach Zjednoczonych, a niedawno przyjechał na południe Turcji, by pomagać rodakom. – To, że ci ludzie są przeciwko Asadowi, nie znaczy, że popierają Daesh! – mówi, używając arabskiego skrótu oznaczającego Państwo Islamskie. Bo wojna w Syrii to nie prosty konflikt dwóch skłóconych stron. Zbrojnych grup walczących z prezydentem Asadem jest znacznie więcej, interesy obcych państw są niejednoznaczne, a wróg nieprzyjaciela wcale nie musi być przyjacielem. Kinan nie jest zwolennikiem żadnej z walczących stron, dlatego zdecydował się wyjechać. Ma 24 lata, przed wojną studiował w Damaszku, był też wolontariuszem Syryjskiego Arabskiego Czerwonego Półksiężyca. Dołączył do niego, kiedy w wyniku wojny toczącej się w Libanie do Syrii trafiło 180 tys. uchodźców. Po wybuchu wojny w Syrii kontynuował pracę dla Czerwonego Półksiężyca. Wkrótce jego rodzinie się poszczęściło – trzy lata temu pojawiła się możliwość wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, gdzie Kinan mógł kontynuować studia. Nie potrafił jednak na tym poprzestać. Dzięki wsparciu, jakie otrzymał i od bliskich, i od obcych ludzi, gdy ogłosił swoje plany na stronie crowdfundingowej (do zbierania funduszy), pod koniec października minionego roku przyjechał do Gaziantepu, by tam pomagać uchodźcom. Wolontariusze przychodzą do dzielnicy cztery razy w tygodniu. Nie czują się zagrożeni.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2016, 2016

Kategorie: Świat