Marokańczycy odmieniają Hiszpanię

Marokańczycy odmieniają Hiszpanię

Seguim de Festa Major #Raval, 15 lip 2017. Associació Amical

Politycy nie straszą „obcymi”, nie ma wieców antyimigranckich, a władze i organizacje społeczne starają się integrować przybyszów z północy Afryki Korespondencja z Sewilli Regionalny ośrodek pomocy społecznej Centro Vecinal Pumarejo w Sewilli to miejsce, gdzie kwitnie życie społeczne i lokalny solidaryzm. Jeszcze 18 lat temu ta imponująca XVIII-wieczna rezydencja – obecnie siedziba największego centrum społecznego przy ul. Diego de Cádiz – była squatem, a znajdujący się przed nią brukowany plac słynął z narkotykowych i alkoholowych libacji, jak również z awantur, bójek i napadów. Dziś na placu rosną drzewa cytrynowe i pomarańczowe, większość lokali w budynku jest użytkowana, a na parterze znajdują się siedziby rozmaitych alternatywnych organizacji pozarządowych i klubów dyskusyjnych. Odkąd na Półwyspie Iberyjskim wybuchł kryzys finansowy, wiele osób przychodzi do Pumarejo po wsparcie, głównie po pomoc w znalezieniu pracy, choćby tymczasowej, i po poradę prawną lub wsparcie w powstrzymaniu eksmisji. Wśród tych, którzy przychodzą do Pumarejo, i tych, którzy udzielają się w różnych inicjatywach obywatelskich, są marokańscy imigranci mieszkający w pobliskiej dzielnicy Macarena, którzy jako pierwsi odczuli skutki kryzysu gospodarczego. Marokańczycy stanowią największą grupę obcokrajowców w stolicy Andaluzji, jest ich tu mniej więcej 10 tys., a w całej niemal 47-milionowej Hiszpanii mieszka ich ok. 800 tys. Są tu drugą – po Rumunach – pod względem wielkości mniejszością narodową, największą pozaeuropejską. Macarena, usytuowana na północ od historycznego centrum, od lat uchodzi za serce marokańskiej diaspory w Sewilli. Znajdujące się w dzielnicy sklepy z elektroniką, mięsne, malutkie spożywcze supermercado czy knajpki często są prowadzone przez przybyszów z Afryki Północnej. Miejsce to jednak w niczym nie przypomina etnicznych gett, na jakie można trafić w różnych miastach Europy. Jest przyjemne, z charakterystycznymi dla andaluzyjskich miast żółto-białymi budynkami, zabytkami i fajnymi barami, zamieszkane nie tylko przez Afrykańczyków, ale także przez Ekwadorczyków i – co ważne – rodowitych Andaluzyjczyków. Choć w Hiszpanii żyje prawie 2 mln wyznawców islamu, w kraju nie ma odpowiedników owianych złą sławą francuskich banlieues czy brukselskich przedmieść typu Molenbeek. W co trzeciej imigranckiej rodzinie w domu rozmawia się po hiszpańsku lub po katalońsku. Według różnych badań prowadzonych przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych 80% imigrantów z krajów muzułmańskich zaadaptowało się w Hiszpanii. Z roku na rok przybywa Marokańczyków, którzy studiują na uczelniach. W roku akademickim 2014-2015 było ich niemal 138 tys., obecnie prawie 175 tys. Jak podaje hiszpański think tank Real Instituto Elcano, specjalizujący się w sprawach międzynarodowych, islamska radykalizacja wśród imigrantów arabskich jest w Hiszpanii mała w porównaniu z tym, co zaobserwowano w Belgii, w Wielkiej Brytanii, we Francji czy w Niemczech. W porównaniu z wielkością populacji niewielu wyznawców Allaha opuściło Hiszpanię, by wstąpić w szeregi Państwa Islamskiego. Na lodzie po krachu Nie oznacza to jednak, że relacje pomiędzy Hiszpanami a Marokańczykami są wolne od problemów. – Pomiędzy obiema grupami istnieje opór utrudniający pełną integrację – mówi dziennikarka Lucía Ferreiro, autorka książki „La convivencia entre españoles y marroquíes”. Analizuje w niej związki między dwiema społecznościami, które żyją w tej samej przestrzeni, ale odwracają się od siebie. Ostrzega, że taka sytuacja jest bardzo niebezpieczna, może prowadzić do coraz większych konfliktów w przyszłości i utrudniać proces integracji. – Mocno kontrowersyjną kwestią jest położenie kobiet i ich rola w społeczeństwie – twierdzi autorka. Wskazuje, że w marokańskich rodzinach widać znacznie wyższą pozycję mężczyzny i jego przewagę. Z drugiej strony sama była świadkiem, jak w rodzinie imigranckiej mąż i żona dzielili się po równo pracami domowymi. – Mężczyzna nigdy jednak nie przyzna się publicznie, że pomaga w domu, ponieważ byłoby to źle odbierane w jego społeczności – przyznaje Lucía Ferreiro. Jej zdaniem kobiety adaptują się lepiej niż mężczyźni. Innym problemem jest zbyt mała liczba mieszanych małżeństw lub związków czy grup przyjaciół. – Przeprowadziłam ponad sto wywiadów z Hiszpanami i odkryłam, że prawie żaden z nich nie miał przyjaciół z Maroka. Jedną z przyczyn jest założenie, że ta grupa imigrantów zgarnia całą pomoc społeczną – zauważa i dodaje, że Marokańczycy mają bardzo mało organizacji. – Jeżeli już jakieś istnieją, to są bardzo słabe i rozdrobnione. W tej kwestii opinię dziennikarki podziela ekspert od emigracji marokańskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 27/2018

Kategorie: Świat