Bliskowschodnia spirala kłopotów

Bliskowschodnia spirala kłopotów

TOPSHOT - Members of a family fleeing with their belongings pass through the town of Dana in the northern countryside of Syria's Idlib province, on February 5, 2020, move northwards toward the Turkish border, amid an ongoing regime offensive. - A regime offensive in Syria's last rebel enclave has caused one of the biggest waves of displacement in the nine-year war, with tensions spiking between Ankara and Damascus following a deadly exchange of fire. (Photo by AAREF WATAD / AFP)

Jeśli turecki mur pęknie pod naporem syryjskich uchodźców, Ankara wyśle ich do Europy. A z nimi tysiące dżihadystów Wojna w Syrii trwa już dziewięć lat. Al-Asad przetrwał najgorsze i dzięki wsparciu Iranu oraz Rosji – a pośrednio też zachodniej koalicji, której kampanii lotniczej przeciw tzw. Państwu Islamskiemu nie sposób przecenić – konsoliduje dziś władzę w zrujnowanym kraju. Jego oddziały usiłują właśnie przejąć kontrolę nad ostatnim dużym bastionem bojowników – prowincją i miastem Idlib. Zajęcie tego regionu pozwoli ogłosić zwycięskie zakończenie wojny. I nie o samą wymowę propagandową tu chodzi. Syryjska gospodarka jest w fatalnej kondycji, pomóc jej może tylko poważny zastrzyk finansowy z zewnątrz, przy okazji odbudowy. Ale inwestorzy nie wejdą do kraju, w którym toczy się wojna. Co więcej, syryjskiemu prezydentowi kończy się czas. Gwałtowne ożywienie na linii frontu wynika z tej właśnie presji, a jej powody mają charakter ekonomiczny. Skarbiec świecący pustkami Przez lata Al-Asad jakoś godził finansowanie operacji militarnej przeciwko opozycji z koniecznością zapewnienia minimalnych środków do życia ludności cywilnej mieszkającej na terenach kontrolowanych przez rząd. Kłody pod nogi rzucał Damaszkowi Zachód nakładający kolejne sankcje. Pomocną dłoń wyciągnęły natomiast Teheran i Moskwa. Zwłaszcza Iran odegrał tu niebagatelną rolę, pomoc Rosji miała przede wszystkim wymiar militarny. Sytuacja zmieniła się w 2019 r. za sprawą Donalda Trumpa, który już wcześniej zrezygnował z ugodowej polityki wobec Teheranu, prowadzonej przez administrację Baracka Obamy. W minionym roku zagrał ostro, w co uwikłała się i Polska, organizując konferencję bliskowschodnią pod dyktando Waszyngtonu. I te przywrócone, i kolejne sankcje mocno uderzyły w gospodarkę Iranu, który w efekcie musiał ograniczyć zaangażowanie w Syrii. Skutki doskonale widać na syryjskim czarnym rynku. Przed wybuchem wojny dolar wart był 45 miejscowych funtów. W latach 2011-2019 syryjska waluta, choć znacznie osłabiona, trzymała stabilny poziom – za dolara należało płacić nieco ponad 500 funtów. Od kilkunastu tygodni już 1200 funtów. – Syria jak powietrza potrzebuje ropy, bo tereny roponośne tego kraju wciąż kontrolują Amerykanie – tłumaczy dr Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, które od lat pomaga ofiarom syryjskiego konfliktu. – No i żywności, szczególnie zboża i fasoli. Odkąd Teheranowi trudniej dotować Damaszek, syryjski rząd musi coraz częściej wybierać, na co przeznaczyć nieliczne już rezerwy walutowe: na import żywności czy na wysiłek wojenny. Run na banki Już kilka miesięcy temu Al-Asad – świadom nadchodzącego krachu – sięgnął do najgłębszych rezerw. Czyli do kieszeni uprzywilejowanych członków reżimu, biznesmenów, których majątki na wojnie jeszcze bardziej się powiększyły. Pod hasłem kampanii antykorupcyjnej zażądał od nich daniny na podtrzymanie działań zbrojnych i wykarmienie mieszkańców kraju. Al-Asadowi się nie odmawia – przynajmniej nie wprost. I tak w spiralę gospodarczych kłopotów wkręcono sąsiedni Liban. W połowie października ub.r. w Bejrucie wybuchły antyrządowe protesty, w wyniku których Liban ma od kilku dni nowy gabinet. Najważniejszym zadaniem świeżo powołanego rządu jest uchronienie kraju przed bankructwem. Czy technokraci podołają wyzwaniu? Na to pytanie nie ma dziś jednoznacznej odpowiedzi. Oligarchiczny charakter własności kluczowych sektorów gospodarki, gigantyczna korupcja oraz niechęć do poddania się nadzorowi międzynarodowych instytucji finansowych przemawiają na niekorzyść wyłonionych pod presją ulicy reformatorów. Co gorsza, brakuje też amerykańskich dolarów, bez których Bejrut nie ma czym płacić za dostawy ropy. A że libańska energetyka jest oparta na spalaniu jej pochodnych, cierpi nie tylko ekonomia, ale i ludność. Gdzie się podziały dolary? Cofnijmy się do polecenia Al-Asada, który nakazał biznesmenom „dobrowolne” wpłaty do budżetu. Jego efektem był run syryjskich oligarchów na bejruckie banki – biznesmeni w panice przenosili oszczędności do innych, bezpiecznych krajów. Jak to możliwe? Waluty Syrii i Libanu są wzajemnie wymienne, Syryjczycy zaś od dawna trzymają oszczędności u sąsiadów. Depozyty w funtach syryjskich wymieniono na uniwersalny środek płatniczy, w ciągu kilkunastu dni ogołacając libański system bankowy z 4 mld dol. Na domiar złego gwałtowne zmniejszenie podaży twardej waluty nie pozostało bez wpływu na reakcje Libańczyków. To oni wypłacili kolejne 2 mld dol.; wolą trzymać je u siebie niż w bankach. Byśmy dobrze zrozumieli skalę zjawiska –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2020, 2020

Kategorie: Świat