Mars – planeta siarki

Mars – planeta siarki

Co sonda Phoenix może znaleźć na Czerwonym Globie? Amerykańska agencja kosmiczna NASA ogłosiła historyczny sukces – po raz pierwszy sonda marsjańska osiadła na biegunie Czerwonej Planety. Próbnik Phoenix jest stacjonarny, ma za to długie ramię z aluminium i tytanu, wyposażone w łopatkę i świder. Będzie penetrował marsjański grunt w poszukiwaniu zamarzniętej wody i śladów życia. Phoenix przełamał marsjańską klątwę. Z 12 misji lądowników marsjańskich powodzeniem zakończyło się jedynie pięć. W listopadzie 1996 r. wielka rosyjska automatyczna sonda Mars 96 wkrótce po starcie runęła do Oceanu Spokojnego. Na dno poszedł sprzęt i ładunek wartości 200 mln dol., będący rezultatem wieloletniej pracy specjalistów i inżynierów z 20 krajów. W 1999 r. amerykański Mars Climate Orbiter na skutek błędów w obliczeniach został wysłany na zbyt niską orbitę i rozpadł się w atmosferze Czerwonego Globu. W tym samym roku wysłany przez NASA Mars Polar Lander miał osiąść na południowym biegunie planety. Zapewne nie została uruchomiona procedura hamowania i lądownik rozbił się o powierzchnię globu. W każdym razie zamilkł na zawsze. W NASA zapanowały posępne nastroje. Inżynierowie z Pasadeny ogarnięci wisielczym humorem opowiadali, że w pobliżu Marsa zagnieździł się galaktyczny upiór, który pożera ziemskie statki. Po spektakularnych katastrofach szefowie NASA postanowili zrezygnować z misji sondy Mars Surveyor zaplanowanej na 2001 r. Prawie gotowy próbnik został złożony „na później” w magazynach koncernu Lockheed Martin w Denver. W 2003 r. dyrektorzy agencji doszli jednak do wniosku, że należy rozpocząć program Mars Scout – polegający na wysyłaniu ku Czerwonej Planecie mniejszych, a więc znacznie tańszych aparatów. Niedoszły Surveyor został udoskonalony. Tak powstał Phoenix. Jak mityczny egipski ptak narodził się ponownie – z popiołów zaniechanej misji. Phoenix ma masę 410 kg i jest konstrukcją wybitnie „oszczędnościową”. Koszty całej misji oceniane są na 420 mln dol. – tyle, ile kosztują Waszyngton trzy dni wojny w Iraku. W sierpniu 2007 r. start odbył się pomyślnie. Sonda przebyła 275 mln km i zbliżyła do Marsa. Prawdziwym problemem w misjach marsjańskich jest lądowanie. W ciągu kilku minut sonda musi wyhamować w atmosferze z 20 tys. do zaledwie 10 km na godzinę. Tę fazę misji jeden z inżynierów NASA nazwał potem obrazowo „siedem minut strachu”. Po wejściu w atmosferę Phoenix otworzył spadochron. Nie został wyposażony w poduszki powietrzne, mające zamortyzować lądowanie, prędkość skutecznie redukowały silniki hamujące. Próbnik miękko osiadł na marsjańskim gruncie 26 maja o godzinie 1.38 czasu środkowoeuropejskiego. Uradowani inżynierowie NASA padali sobie w ramiona. „Uważamy, że Phoenix stanie się kamieniem milowym w eksploracji Marsa”, cieszył się jeden z menedżerów lotu, Peter H. Smith. Sonda zgodnie z planem rozłożyła „skrzydła” z bateriami słonecznymi i dwie godziny po lądowaniu przesłała na Ziemię pierwsze zdjęcia z rejonu marsjańskiego bieguna północnego. Phoenix jest już szóstym aparatem badającym obecnie Marsa. Trzy krążą na orbicie, dwa inne – Spirit i Opportunity pełzają powoli po marsjańskim gruncie. Phoenix nie ma możliwości poruszania się, ale stoi pewnie na trzech nogach w miejscu, gdzie niegdyś, 3,7 mld lat temu, szumiał marsjański ocean. Obecnie Mars jest bardziej suchy niż Sahara. Planetę smaganą huraganowymi wiatrami otacza rzadka atmosfera, składająca się z dwutlenku węgla i śladowych ilości pary wodnej. Ciśnienie przy powierzchni globu wynosi zaledwie 0,6% ciśnienia ziemskiego. W takich warunkach nie może istnieć woda w stanie ciekłym. Temperatura na powierzchni Marsa waha się od minus 125 do plus 35 stopni Celsjusza. Z pewnością nie jest to raj, w którym mogłoby narodzić się życie. Ale przez pierwsze 800 mln lat na Marsie panował inny klimat. Atmosfera marsjańska była znacznie gęstsza, w dodatku zawarty w niej dwutlenek węgla powodował efekt cieplarniany, toteż na powierzchni globu przypuszczalnie panowały temperatury dodatnie. Z pewnością istniała woda w stanie ciekłym. Świadczą o tym wyrzeźbione przez wodę wąwozy i koryta gigantycznych rzek oraz niecki pozostałe po jeziorach. Przypuszczalnie w rejonie bieguna północnego znajdował się ocean, którego głębokość dochodziła do 500 m. Grunt zlewały obfite deszcze. Być może

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 23/2008

Kategorie: Nauka