Marskość nad marskościami

Marskość nad marskościami

Myślałem, że mi samolot nurkuje nad chałupą, a to drzewa tylko hałasują, halny, trzeci dzień na dwucyfrowym plusie i już zeszłoroczne śniegi nawodniły glebę. Górale się wieszają, izby wytrzeźwień przepełnione, alkodepresja na turbodoładowaniu, bo szum jodeł na szczycie ma się do tupotu białych mew jak topór do kozika. Wódopoje całodobowe przeczekują bessę roku, zwaną postanowieniową, bo co drugi Polak obiecuje sobie w Nowy Rok definitywnie przestać pić i wytrzymuje mniej więcej do Trzech Króli. Do żłopków pielgrzymują teraz właściwie tylko zatwardziali zawodnicy, ci, którzy wśród postanowień noworocznych przede wszystkim zażyczyli sobie przyśpieszenia śmiertelnego zapoju. Marskość nad marskościami i wszystko marskość. Szczęśliwie zima uznała za stosowne ocieplić swój wizerunek, więc zamiast toprowców ratujących przed hipotermią nieprzytomniaczków wystarcza do zbierania pokotu posylwestrowego z okolic Krupówek straż miejska. Zapchajdołki chrapią po aresztach do wytrzeźwienia i choć halny dobija się do szyb i mózgów, nic nie wskóra, wszak sznurówki i paski w depozytach; w celi można chodzić po ścianach, ale powiesić się nie ma na czym. Nienakarmione owczarki wyją na łańcuchach, a ich panowie, strzelcy podhalańscy, strzelają setę na klina zaraz po wyjściu z dołka i mają do domu pod wiatr. Na ciężkich nogach, wypłukani z magnezu, tracą orientację i przycinają komara na ławce, potem pod ławką, a potem znów pod kocykiem

Ten artykuł jest dostępny tylko dla subskrybentów.
Wydanie: 03/2022, 2022

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok