Martwe dusze w aptece

Martwe dusze w aptece

Pracownicy wydziału kontroli Świętokrzyskiej Regionalnej Kasy Chorych z coraz większym zdziwieniem sprawdzali kolejne bezpłatne recepty z symbolem IWB (Inwalida Wojenny Bojowy). Wynikało z nich, że pacjenci musieliby zażywać po sto tabletek dziennie, by zużyć wszystkie lekarstwa, które przepisali im lekarze z Pogotowia Ratunkowego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jeszcze bardziej intrygująca okazała się recepta wystawiona na ponad 70-letnią kobietę. Widniał na niej lek na podtrzymanie ciąży. Samochód za lekarstwa Lekarze z ostrowieckiego pogotowia w ciągu sześciu miesięcy wypisali ponad 900 recept z symbolem IWB. Najwięcej bezpłatnych recept wypisano 27 i 28 grudnia 1998 roku, czyli tuż przed zlikwidowaniem tzw. zielonych recept. Rekordzista wystawił tyle recept, że za przepisane na nich lekarstwa można by kupić niezłej klasy samochód. Zazwyczaj były to parafarmaceutyki, jak “Biovital”, “Centrum”, “Geriavit”. Zdarzał się też “Amol”, “Bilobil”, szampon “Nizoral”. Afera nie zostałaby może tak szybko wykryta, gdyby nie fakt, że wszystkie recepty realizowane były w jednej aptece, która znajduje się najbliżej pogotowia i jak przypuszcza właścicielka, to właśnie sprawiło, że u niej wybierano przepisywane leki. Nic jednak nie wzbudziło jej podejrzeń. – Jeżeli recepta jest prawidłowo wystawiona, ma pieczątki, podpis, określono rodzaj leku, dawkowanie, to moim obowiązkiem jest wydać lekarstwo – wyjaśnia. – Pieniądze za te lekarstwa musieliśmy wypłacić aptece, zamiast przeznaczyć na bardziej potrzebne rzeczy – nie kryje wzburzenia dyrektor wydziału kontroli Kasy Chorych, Andrzej Żaczek. – Pogotowie oszukało mieszkańców województwa na blisko 60 tys. zł. Podczas kontroli w ostrowieckim pogotowiu pracownicy Kasy Chorych dokonali kolejnego odkrycia. Bez trudu mogli wejść w posiadanie recept in blanco. Podbite pieczątką blankiety poniewierały się w szufladach. Większość recept oznaczonych symbolem IWB nie była odnotowana w prowadzonej dokumentacji medycznej. Lekarze pogotowia są zaskoczeni, że wokół sprawy zrobiono tyle szumu. Bezpłatne recepty funkcjonują przecież nie od dzisiaj. Dawniej przysługiwały policji, wojsku, służbie zdrowia – wyliczają. Nikt jednak nie robił z tego afery, chociaż wypisywano je na większą skalę. Kierownik pogotowia, Danuta B., zastrzega, że za wszystko nie może brać odpowiedzialności. – Nie dysponowałam danymi, ile bezpłatnych recept wypisuje się u nas – przyznaje. – Apteka o tym nie poinformowała mnie, bo przecież i tak otrzymuje z kasy zwrot pieniędzy za leki. O procedurze wypisywania recept IWB niezbyt chętnie rozmawia jeden z lekarzy “rekordzistów”. – O czym tu mówić? – macha ręką. – Człowiek chciał innym pomóc. Jaki z tego miałbym zysk? Na lekarstwach zarabiają tylko apteki. Wypisywał średnio dwie recepty dziennie. Zdarzało się też, że pacjenci prosili o pięć. – Miałem odmówić schorowanemu człowiekowi? – pyta. – Z trudem doszedł, a ja miałem mu wystawić jedną receptę, żeby za parę dni znów musiał się tu pojawić? – Znałem pacjenta, dlaczego miałem nie wystawić recepty, gdy poprosiła o to jego rodzina – mówi kolejny lekarz. – Może sam nie mógł przyjść? Kolejny lekarz z czarnej listy przyznaje, że wypisywał lekarstwa na bezpłatnych receptach, ale nie w takiej ilości. Widział niektóre zakwestionowane druki i jest przekonany, że podpis na nich został sfałszowany. Pieczątka na sznurku Lekarze pogotowia mogą przepisywać leki w nagłych przypadkach, gdy potrzebna jest natychmiastowa pomoc. – Takie są przepisy – informuje dyrektor Żaczek. – Lekarstwa ordynowane przez lekarzy ostrowieckiego pogotowia nie miały z tym nic wspólnego. Zwłaszcza przepisywane w takich ilościach. – Inwalidzie przysługuje i “Biovital”, i “Geriavit” – bronią się lekarze. Pełnią dyżury również w ambulatorium, które jest czynne przez 24 godziny, nawet w soboty i niedziele. Ludzie do nich przychodzą, bo w mieście nie ma całodobowej przychodni. Zjawiają się nie tylko wtedy, gdy zagrożone jest ich życie, ale również wówczas, gdy mają złe samopoczucie. Tym również trzeba pomóc. Pracownikom Kasy Chorych trudno uwierzyć w wyjaśnienia lekarzy. Sprawa z zaginioną pieczątką i poniewierającymi się drukami in blanco jest według nich niepoważna. Jeżeli coś zginęło, należało zgłosić od razu. Lekarze tłumaczą, że stało się to w ich gronie i nie chcieli na nikogo rzucać podejrzeń. Gdyby przypuszczali, do czego dojdzie, uwiązaliby pieczątkę na sznurku albo nosili w kieszeni. Przyznają, że gdy zostaną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2000, 2000

Kategorie: Kraj