Masakra w Roboski

Masakra w Roboski

Od sześciu lat rodziny zabitych tureckich Kurdów domagają się sprawiedliwości – Wyruszyliśmy o godz. 15. Stąd do granicy są 3 km, po irackiej stronie jeszcze 2 km. Na granicy nie ma posterunku, bariery ani drutu kolczastego. Tylko skalisty teren. Poszliśmy z mułami. Wieczorem, około 19 byliśmy już na miejscu. Kupiliśmy, co było potrzebne do domu: herbatę, cukier, ser, olej napędowy i papierosy oczywiście. Koło godz. 20, kiedy już byliśmy z powrotem na granicy Turcji, przez krótkofalówkę skontaktowaliśmy się ze zwiadowcami – naszymi krewnymi. Robimy tak, bo czasami żołnierze, którzy nas łapią, konfiskują nam towary albo pozywają do sądu. Nasi powiedzieli, żebyśmy poczekali, bo wszystkie przejścia były zablokowane przez transportery opancerzone i czołgi. Siedzieliśmy więc i jedliśmy prowiant. Po jakichś 15 minutach chciałem sprawdzić, czy mój muł nadal jest w pobliżu, bo było ciemno. Kiedy z dwiema osobami oddalałem się od grupy, coś rozbłysło i chwilę później już nas bombardowali. Fala uderzeniowa bomby była tak duża, że zostałem rzucony kilka metrów dalej. Zdążyłem tylko otworzyć oczy i zobaczyć, jak szczątki moich towarzyszy spadały na mnie. Skamieniałem. Ze strachu udałem martwego. Długo leżałem na śniegu. Po 45 minutach samoloty zbombardowały drugą grupę, która była tuż przy granicy po irackiej stronie. Tak Servet Encü opisuje noc 28 grudnia 2011 r., kiedy bombowce Tureckich Sił Powietrznych w prowincji Şırnak zbombardowały 38 obywateli Turcji pochodzenia kurdyjskiego. Bo nie starczało pieniędzy Kiedy dotarła wieść, że przejścia zostały zablokowane, Berivan Encü była w domu, jak zawsze z rodziną. Wiedziała, że czasami wojsko robiło blokady i łapało niektórych, więc nie trzeba się martwić. Ale potem pojawiły się wiadomości, że żołnierze nie tylko zablokowali drogi, ale też kogoś zamordowali i że są ranni. Od razu wyszła na dwór. Popatrzyła na górę naprzeciwko domu i na niebo. Wśród gwiazd zobaczyła samoloty i usłyszała ich dźwięk. Za górą widziała jeszcze jakiś blask. W ten sposób Berivan dowiedziała się o śmierci brata. Hamza Encü miał 21 lat. Jeszcze trzy miesiące wcześniej pełnił służbę wojskową. Zazwyczaj chodził z bratem, ale nie tej nocy – z 37 krewnymi wybrał się do irackiej przygranicznej wsi, aby przemycić do Turcji papierosy i olej napędowy i zarobić 50 tureckich lir (wówczas ok. 70 zł). Berivan mówi, że brat przemycał, żeby kupić chleb, ponieważ we wsi Roboski, która znajduje się w prowincji Uludere na południowym wschodzie Turcji, nie ma innego źródła utrzymania. Kto nie przemycał, już dawno zdążył wyemigrować do metropolii. 16-letni Serhat Encü też wybrał się do Iraku z tym konwojem. Miał wysłać pieniądze braciom, którzy studiowali w Adanie i Adyamanie. Jeden z nich, Veli, opowiada, że tego miesiąca nie mógł zapłacić czynszu i w rozmowie telefonicznej z Serhatem wyznał, że poprosi o pieniądze tatę. Ojca emeryta nie byłoby na to stać, więc Serhat zdecydował się, że nic mu nie powie i sam to załatwi. – Nie wiedziałem, że pójdzie przemycać, bo było zimno, a szlaki były zasypane śniegiem – tłumaczy Veli. – Wtedy mój 18-letni syn Vedat Encü po raz pierwszy poszedł na przemyt. Zwykle chodził starszy brat. Akurat tego dnia miał skręconą kostkę i zastąpił go Vedat – mówi mama Mercan Encü. Widząc, jak żołnierze blokują przejścia, a samoloty F-16 latają nad wsią, zrozumiała, że coś jest nie tak. Zadzwoniła do syna, ale ten nie mógł już odebrać. Spłonął wraz z 18 ludźmi z pierwszej grupy. Przemytnicy, a nie bojownicy Zanim tureccy Kurdowie zostali zamordowani na mocy decyzji Sztabu Generalnego, musiały się wydarzyć następujące rzeczy. Wieczorem 28 grudnia 2011 r. grupa przemytników – kurdyjskich chłopów – najpierw została namierzona przez amerykański bezzałogowiec. Amerykanie nie byli jednak pewni, czy to przemytnicy, czy bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Prawie wszystkie jednostki wojskowe działające na południowym wschodzie kraju i prowadzące obserwację twierdziły, że to byli przemytnicy. Taka informacja trafiła także do Sztabu Generalnego w Ankarze, ale ten zdecydował o zbombardowaniu grupy. W wyniku akcji 34 osoby zmarły, przeżyły tylko cztery. Połowa zamordowanych nie była jeszcze pełnoletnia. Tuż po zdarzeniu mówiono, że byli to bojownicy PKK, potem okazało się, że to zwykli kurdyjscy chłopi. Niektórzy z nich wywodzili się rodzin, w których mężczyźni

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2018, 2018

Kategorie: Świat