Mecenas potrzebuje adwokata

Mecenas potrzebuje adwokata

Prawnicy, politycy, urzędnicy, biznesmeni, a nawet kapłani  – to forpoczta afery korupcyjnej w Łodzi. Prokuratorzy nie odtrąbili jeszcze finału sprawy Łódzkie elity żyją w strachu. Przez miasto przetacza się fala pokazowych aresztowań, a klientami prokuratur stają się ludzie powszechnie znani: biznesmeni, urzędnicy państwowi, lokalni politycy, prawnicy i kapłani. Stawiane im zarzuty dotyczą łapówek – wręczania, przyjmowania bądź pośredniczenia w korupcji. Tymczasem organy ścigania nie kryją, że do końca zatrzymań jeszcze daleko. Toteż krążą czarne listy rzekomo najbardziej zagrożonych, a co mniej odporni nerwowo zaklepują wizyty u notariuszy. Szok nastąpił po zatrzymaniu i aresztowaniu Lecha M., który przez 11 lat – niezależnie od zmieniających się konstelacji politycznych – szefował łódzkiej izbie skarbowej. Nieco wcześniej urzędnik usiłował popełnić samobójstwo, a krótko przed tym desperackim krokiem skarżył się swym najbliższym, że został zaszczuty. O tej sprawie „Przegląd” pisał w zeszłym roku w numerze 33. Lech M. miał opinię człowieka nie do ruszenia. Tę pozycję dawały mu zarówno rozległe koneksje, jak i bogata wiedza o niejawnych przedsięwzięciach gospodarczych w regionie. W drzwiach jego gabinetu mijali się politycy różnych opcji, biznesmeni, artyści, prawnicy, sportowcy, działacze związkowi i duchowni. Wszyscy zabiegali o przychylność wojewódzkiego strażnika publicznych finansów, wypraszali zwolnienie z płatności podatków, ich odroczenie lub rozłożenie należności na raty. Lech M. nie tylko mógł okazywać swoją władzę i sypać łaskami, ale także miał dostęp do najbardziej sekretnych informacji finansowych. Korupcyjne zarzuty wobec niego pojawiły się jeszcze w połowie lat 90. Właściciel pabianickiego przedsiębiorstwa z branży mięsnej twierdził, że szef skarbówki żądał dla siebie ogromnej ilości wędlin. Przedstawił też dokumenty o wymuszonych – jak twierdził – wpłatach na rzecz najbliższej rodziny dyrektora. Haracz miał być rewanżem za przychylne potraktowanie należności podatkowych przedsiębiorcy. Prokuratura śledztwo umorzyła, gdyż nie potrafiła udowodnić wszystkich detali. Po kilku latach branie łapówek zarzucili Lechowi M. producenci tanich win, oskarżeni w tzw. wątku alkoholowym łódzkiej ośmiornicy. W śledztwie barwnie opisywali, jak ich kurier – a w tej roli wystąpił były prezes największych łódzkich zakładów, Unionteksu – z walizą pieniędzy wkraczał do gabinetu dyrektora izby skarbowej. Jednak na sali sądowej wycofali te oskarżenia. Całą winę wzięli na siebie, a składane wcześniej zeznania przypisali szantażowi i wymuszeniom funkcjonariuszy UOP. Natomiast Lech M. zapewnił, że łapówkarza wyrzucił z gabinetu. Tym razem zeznania obciążające Lecha M. złożyła rodzina przedsiębiorców G., krajowych potentatów w produkcji suwaków oraz kleju Super Glue. Aresztowani wiosną 2002 r. przedsiębiorcy są oskarżeni o wyłudzanie nienależnego podatku VAT. Inspektorzy kontroli skarbowej w ich spółkach wykryli gigantyczne zaległości podatkowe, sięgające już 7 mln zł. W zamian za pomoc w umorzeniu należności Lech M. miał otrzymać 200 tys. zł. Urzędnik i biznesmeni zadbali też, by pieniądze, a przynajmniej ich część, pozbawić korupcyjnego fetoru. Przykrywką łapówki było odkupienie – przez pośrednika – od dyrektora izby skarbowej działki, którą wcześniej nabył. Rodzina G. w swej hojności zapłaciła za nią kwotę o ok. 80 tys. zł wyższą niż faktyczna cena nieruchomości. Zeznania biznesmenów pojawiły się, kiedy przeciwko Lechowi M. prowadzone było postępowanie wyjaśniające w sprawie faktycznej wartości jego majątku. Przypadkowo ujawniono bowiem, że w obligatoryjnych oświadczeniach majątkowych urzędnik kilkakrotnie zaniżył wartość zgromadzonych dóbr. Inna rzecz, że tuż przed aresztowaniem zaczął się pozbywać majątku. Jeździł oplem vectrą, który znienacka okazał się własnością żony, zaś prawną właścicielką luksusowej, wartej prawie milion złotych rezydencji dyrektora M. w modnej podłódzkiej miejscowości jest jego ośmioletnia córka. Chociaż adwokaci powszechnie znanego dyrektora izby dwoili się i troili, to pod wnioskiem o zwolnienie go z aresztu za poręczeniem podpisał się jedynie proboszcz łódzkiej katedry. – Jeżeli komuś dzieje się krzywda, należy mu pomóc – tłumaczył ten krok Adam Lepa, łódzki biskup pomocniczy. Ale sądy kolejnych instancji utrzymywały w mocy pierwotną decyzję osadzenia w areszcie. Łodzianin roku 2001 Miesiąc później

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2003, 2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Jan Skąpski