Jak prawicowe media próbują utopić Włodzimierza Cimoszewicza? Choć do wyborów prezydenckich pozostało ponad miesiąc, w mediach wrze. Aż strach pomyśleć, co będzie tuż przed samym głosowaniem, skoro już teraz sięga się po najpospolitszy czarny PR, w którym walkę na argumenty zastępuje się łatwiej zapadalnymi w pamięci epitetami. Publicystyka polega dziś nie na przekonywaniu do swoich racji, ale na nachalnej propagandzie. Niepokoi jakość dziennikarstwa informacyjnego, które zatraciło granicę między obiektywną informacją a własną interpretacją i komentarzem. W programach tych nikt już nawet nie próbuje ukryć swoich sympatii politycznych. Najlepiej świadczy o tym przypadek Włodzimierza Cimoszewicza. Sposób, w jaki prawicowe media traktują kandydata lewicy, bulwersuje, a nawet budzi wstręt. Media po raz kolejny stały się jednym z najważniejszych elementów politycznej rozgrywki. Na pole bitwy wytoczyły najcięższe działa. Dopuszczają się seryjnej manipulacji, nie stroniąc od pomówień i insynuacji. Wyciągają kolejne „fakty”, a gdy te okazują się dęte, szukają następnych. W tej grze część dziennikarzy zachowuje się stadnie – bez refleksji powielając raz postawioną tezę. Inni zaś świadomie robią wszystko, by udowodnić, że Cimoszewicz jest winny. Jednoznaczny, powtarzany w większości mediów przekaz, robi swoje. W takiej atmosferze nikt nie pyta o dowody. Zresztą wygląda na to, że nie o dowody tu chodzi. Najtrafniej oddaje to cytat z „Newsweeka”: „Nawet jeśli stawiane mu [Cimoszewiczowi] zarzuty o fałszowanie dokumentów nie okażą się prawdziwe, to i tak nie będzie tym politykiem, od którego gotowi bylibyśmy kupić używany samochód”. I o to chodzi. Obrzućmy błotem, zawsze coś się przyklei. Wielkie bęc Zdaniem specjalistów od marketingu politycznego, obecna kampania będzie się opierać na trzech filarach: wielkich pieniądzach, agresji oraz niedomówieniach i pomówieniach. Od tych ostatnich aż się roi w prasie. Kilka dni po sensacyjnym oświadczeniu Anny Jaruckiej „Newsweek” krzyczy okładką: „Co jeszcze ukrywa Cimoszewicz. Czy kłamie?”. „Super Express” na pierwszej stronie informuje: „Wielkie Bęc”, „Bolesny upadek Cimoszewicza. Czy to koniec jego kariery?”. Zderzenie wizerunku Cimoszewicza ze słowami „upadek”, „co ukrywa”, a przede wszystkim „kłamie” (kto będzie pamiętał, że przy „kłamie” umieszczono znak zapytania?) zrobiło swoje. Trafnie zdiagnozował to Adam Łaszyn, specjalista od PR: „Jeśli na okładce „Newsweeka” Cimoszewicz umieszczony jest obok słowa „kłamie”, to jest to tak negatywny kontekst, że trudno będzie mu się od niego oderwać”. Od kilku tygodni bez Cimoszewicza nie ma numeru „Wprost”. Przybrało to już niemal formę obsesji. W przedostatnim wydaniu pisma negatywnych wieści o kandydacie lewicy nie ma chyba tylko w tekście o wodach mineralnych i pielgrzymce papieża do Niemiec. Ale kto wie, czy dziennikarze „Wprost” w następnych numerach i tu nie doszukają się aferalnych związków z Cimoszewiczem. „Wprost” do obrzucania błotem Cimoszewicza najczęściej wykorzystuje swoich dziennikarzy. Jeden z tekstów zaczyna się poetycko, choć nie niewinnie: „Istotnie jest on tak biały, że aż czerwony. I tak czysty, że aż…”. Trzy wymowne kropki mają sugerować coś zupełnie przeciwnego. Dowody? Przecież Cimoszewicz miał akcje Orlenu! Na potwierdzenie związków z biznesem tygodnik publikuje demaskatorskie zdjęcie – Cimoszewicz razem ze znajomym, który jest… biznesmenem! To doprawdy niesprawiedliwe, że za fotografię nie można posłać do więzienia. Jeśli sił własnych nie starczy, „Wprost” odwołuje się do autorów z zewnątrz, np. profesora prawa Mariusza Muszyńskiego z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego. Autor najwyraźniej jest wyjątkowo uczulony na Cimoszewicza, skoro artykuł o ekspertach prawnych w trzech czwartych i tak poświęca lewicowemu kandydatowi na prezydenta. Sądząc ze zdjęcia profesora, miał on pecha urodzić się zbyt późno. Z taką elokwencją i znajomością propagandowych zwrotów zrobiłby z pewnością karierę w czasach, które dziś bezpiecznie, acz gorliwie krytykuje. Oto próbka jego talentu: „dziewica polskiej polityki”, „nieustraszony łowca wampirów z komisji śledczej”, „Noe z Puszczy Białowieskiej”, „albo Cimoszewicz kłamie, albo nie nadaje się nawet na sołtysa Hajnówki, a co dopiero na prezydenta”. Ciekawe, czy pan profesor w takiej samej stylistyce komunikuje się ze swoimi studentami? W „Fakcie” (18 sierpnia) podobny schemat myślowy prezentuje Piotr Semka, niezależny publicysta (!): „Zbyt wiele wiemy o nadużyciach lewicy, by wierzyć w jego [Cimoszewicza] czystość”. Konkluzja tekstu Semki jest następująca: „Kogoś, kto kandyduje na najwyższy urząd w państwie, dyskwalifikuje każde kłamstwo”. Nadużyciem i manipulacją jest zapominanie, że nikt jeszcze kłamstwa Cimoszewiczowi nie udowodnił. Dlaczego









