Media, wojna i kłamstwa

Media, wojna i kłamstwa

Waszyngton i Londyn mogą przegrać batalię propagandową „Musimy zwyciężyć także w wojnie propagandowej, być może ważniejszej od wojny prawdziwej. Musimy mieć wpływ na opinię publiczną świata islamskiego”, oświadczył premier Wielkiej Brytanii, Tony Blair. Londyn i Waszyngton zaczynają tę kampanię przegrywać, zanim jeszcze operacja wojskowa w Afganistanie zaczęła się na dobre. Może to doprowadzić do prawdziwej katastrofy. Osama bin Laden zapewne jest szaleńcem i masowym mordercą, zarazem jednak także inteligentnym taktykiem. Nie dał sprowadzić się przez Zachód do roli wyjętego spod prawa banity. Już w godzinę po rozpoczęciu bombardowań pozycji talibów na ekranach telewizorów pojawiła się twarz domniemanego terrorysty. Bin Laden już wcześniej przygotował wideo ze swoim manifestem. Media całego świata pokazywały to przesłanie częściej niż mowę prezydenta Busha. Szef organizacji Al Quaeda wystąpił na tle jaskini skalnej z trzema towarzyszami broni u boku. Był to świadomy apel do serc milionów muzułmanów. Osama chciał wyglądać jak Mahomet ukrywający się po wygnaniu z Mekki. Bin Laden przemówił jak mąż stanu, umiejętnie umieszczając konflikt na płaszczyźnie politycznej, stawiając swoiste „warunki pokoju” – Amerykanie tak długo nie będą czuli się bezpieczni w swej ojczyźnie, dopóki nie wycofają się z Arabii Saudyjskiej i nie urządzą Palestyńczykom własnego państwa. „Osama otoczył się aurą proroka. Mówi ona: Wrócę jako zwycięzca, nawet jeśli zostanę zabity”. Jego słowa zrobiły na wyznawcach islamu ogromne wrażenie”, mówi francuski politolog, Gilles Kepel. Prezydent Bush, Tony Blair i ich doradcy nie spodziewali się czegoś takiego. Oczywiście sama nagrana na wideo oracja nie pomogłaby szefowi Bazy, gdyby nie znalazła się stacja, która ją nadała. W Kabulu nie ma reporterów CNN, „patriotycznej” amerykańskiej telewizji, która skupiła na sobie uwagę całego świata, relacjonując na żywo z Bagdadu podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku. Jedyną stacją, obecną w afgańskiej stolicy, jest arabska Al Dżaziira (co znaczy – Półwysep), satelitarna telewizja z siedzibą w Katarze, której w ograniczonym stopniu ufają talibowie. Dziennikarze Al Dżaziiry przesłali film bin Ladena przez łącza satelitarne do Kataru, a stamtąd na cały świat. Zachód stracił monopol słowa i monopol interpretacji. CNN, brytyjska BBC i inne media „wolnego świata” mogą tylko kupować materiał od arabskich kolegów. „Po co jeszcze potrzebujemy CNN?”, zapytał brytyjski dziennik „Guardian”. Premier Tony Blair usiłował ratować sytuację i zaraz po wystąpieniu bin Ladena udzielił wywiadu reporterowi telewizji z Kataru, Sami Haddadowi. Ten jednak zadawał ostre pytania, których nie odważyłby się postawić angielski dziennikarz: „Dlaczego Brytyjczycy wskoczyli na amerykański rydwan wojskowej interwencji?”, „Dlaczego wybrał pan zemstę zamiast sprawiedliwości?”, „Sprzymierzeni zrzucają bomby, ale także pakiety z pomocą humanitarną. Dlaczego karmią synów, skoro zabijają ich ojców?”. Arabski dziennikarz zapytał o pół miliona irackich dzieci, zmarłych w wyniku sankcji i o „nieproporcjonalne” używanie przez Izrael siły wobec Palestyńczyków. Tony Blair wyjaśniał, tłumaczył, ale jego słowa w świecie islamu nie zostały dobrze przyjęte. Wystąpienie przed kamerami telewizji Al Dżaziira rozważał też prezydent Bush, ostatecznie jednak zrezygnował. Podobno doradcy nie potrafili ułożyć mowy, która mogłaby przekonać muzułmanów. Telewizja z Kataru jako jedyna przekazuje zdjęcia zburzonych afgańskich domów oraz cywilów, zabitych i rannych w nalotach. Oczywiście jej dziennikarze nie są, bo nie mogą być obiektywni – talibowie pokazują im tylko to, co chcą pokazać. Tym niemniej innych kamer w regionie wojny na razie nie ma. Al Dżaziira nie waha się emitować wystąpień rzecznika Bazy, Sulaimana Abu Ghaitha, duchownego z Kuwejtu, który zapowiedział, że „deszcz samolotów” nadal będzie spadać na amerykańskie miasta. Ostrzegł też amerykańskich i brytyjskich muzułmanów przed podróżami lotniczymi i wchodzeniem do wysokich budynków. Wielu oceniło to jako wojenną propagandę, mającą zasiać niepokój wśród społeczeństw Zachodu. Sekretarz stanu USA, Colin Powell, określił więc relacje „arabskiej CNN” jako „nadzwyczaj podżegające i nieobiektywne”. Zwrócił się też do emira Kuwejtu o przywołanie dziennikarzy do porządku. Emir, Hamad bin Chalifa, uprzejmie odmówił, stwierdzając z ledwie ukrytą ironią, że wolność środków masowego przekazu jest fundamentem demokracji. To sam emir założył telewizję Al Dżaziira

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 43/2001

Kategorie: Świat