Memetyka

Niestety, wszystkie lub prawie wszystkie książki, które mnie interesują, czytam z rosnącym opóźnieniem i lepiej już chyba nie będzie. Toteż Mariusza Biedrzyckiego „Genetykę kultury”, laureatkę konkursu wydawnictwa Prószyński, wydaną w 1998 r., przeczytałem dopiero teraz. Choć to już zgoła staroć z minionego tysiąclecia, nie żyłuję, że przeczytałem, a co więcej – z czystym sumieniem polecam innym, chociaż uważam, że autor założonej przez siebie tezy nie dowiódł. Rzecz nie jest łatwa do zreferowania, chyba że ktoś jest i tak oczytany w zagadnieniu albo przynajmniej pamięta moje felietony na temat genetyki.
Przede wszystkim Biedrzycki sam referuje poprzedzające jego książkę badania, jak się okazuje, o wiele rozleglejsze i dawniejsze niż przesławne książki Dawkinsa. Właściwie Dawkins zrobił jedną rzecz prawdziwie genialną: stworzył termin mem. Co to jest? (Przypominam frazę Przybosia: „Nazwać – odcisnąć usta w diamencie”). Mem jest czymś analogicznym do genu, czyli nieśmiertelnej cząstki każdego organizmu. Ja, mój dziadek i dziadek mojego dziadka służymy genowi jako wehikuł czasu, którym on wygodnie podróżuje, zmuszając nas do niebywałych wyczynów, byleby tylko tę podróż mu przedłużyć. Innego celu nasze istnienie nie ma. On sam zresztą też nie, poza drobnymi zmianami co 10 tys. pokoleń. I tu jest główna (czy jedna za głównych) tez Biedrzyckiego: istnienie samych replikatorów (tak on to nazywa) jest metafizycznie podejrzane. Ba! Sam chciałbym, aby tak było, ale niestety, nie dowierzam autorowi.
Ale Biedrzycki nie jest genetykiem, lecz „memetykiem”. A mem to prawie to samo co gen, ale odnosi się do świata społecznego, ducha, idei – jak kto woli. Mem to chrześcijaństwo, style w sztuce, przepisy kulinarne, hula-hoop, pozycje erotyczne i Litania loretańska. Biedrzycki w tym miejscu dziko by zawył, bo rzeczywiście upraszczam do granic karykatury. Według niego, to nie są memy, tylko ich objawy – „socjotypy”. Jednak literalnie wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane, gdybym nie udawał naiwnego, nie mógłbym w ogóle o tych sprawach pisać na dwóch stronach formatu A-4.
Geny mają postać materialną, można je zważyć, zmierzyć, zobaczyć. (To znaczy, oczywiście, nie można, bo są za małe). Ale czy można to samo zrobić z memami? Wedle Biedrzyckiego tak, bo są utrwalone w książkach, na płytach, taśmach, budowlach czy rysunkach. Ale tu znowu się nie zgadzam – czy to ma znaczyć, że przed wynalezieniem pisma i, niech będzie, malunków jaskiniowych memów w ogóle nie było? Może i nie, ale będziemy już bardzo blisko opinii, że najpierw powstała memetyka, a memy dopiero w drugiej kolejności… Ponieważ jestem relatywnym relatywistą i na to mogę się zgodzić.
Ale memetyka istnieje, choćby nawet samych memów nie było, i ja traktuję ją bardzo poważnie, co i państwu doradzam. Prawdziwa czy nie, nauka o replikatorach wypełnia na dziś lukę między mikroświatem a wiedzą o zjawiskach gigantycznych – galaktykach i możliwych wszechświatach. Skala średnia, w której żyjemy na co dzień, nie została jak dotąd zagospodarowana. Ewolucja, czyli nauka o zmianach ma ambicje, żeby tę lukę wypełnić. Nowa dyscyplina naukowa, jaką jest memetyka, ma wielkie szanse, żeby temu podołać. Na razie raczkuje i Biedrzycki miota się, aby zdefiniować jej terminologię, warunki brzegowe, podstawowe definicje i co tam tylko regularniej nauce przystało. Jak wiadomo, definitio fit per genum proximum et diferentionem specificam. Stąd starania memetyków, żeby określić, czym nauka o replikatorach nie jest – między innymi nie jest religią. (Ale będzie, będzie, proszę się nie łudzić).
Biedrzyckiemu nie podoba się „scjentyficzno-ateistyczny fundamentalizm” genetyków memetyków. No cóż, mnie też nie, ale rady na to nie widzę. Autor „Genetyki i kultury” usiłuje otworzyć „furtkę metafizyczną”, dowodząc, że tzw. zasada antropiczna nie stosuje się do replikatorów. Mam dowód, że jest przeciwnie, lecz nie mam dodatkowej strony, żeby go wyłożyć. W jednym zdaniu zabrzmi to tak: nie dlatego powstały replikatory, żeby stworzyć człowieka, ale ponieważ powstały replikatory, powstał i człowiek. Niejasne? No pewnie, ale na to nie mam już rady. A w ogóle, żeby teista bronił ateizmu… Naprawdę głupio.

Wydanie: 11/2003, 2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy