Merkel może przegrać

Merkel może przegrać

Zwycięstwo w Dolnej Saksonii ożywiło nadzieje lewicy na przejęcie władzy w Niemczech Socjaldemokraci i Zieloni zwyciężyli w wyborach w Dolnej Saksonii. Wiatr znów powiał w żagle lewicy. Zdaniem komentatorów, we wrześniowych wyborach do Bundestagu wszystko może się zdarzyć. „Koszmar dla Angeli Merkel”, stwierdził magazyn „Der Spiegel”. Kampania wyborcza do parlamentu federalnego będzie bowiem brutalniejsza, niż pani kanclerz sobie wyobrażała. Po raz pierwszy od 1999 r. centrolewica ma teraz większość w izbie wyższej parlamentu – Radzie Federacji. Może blokować inicjatywy ustawodawcze gabinetu Merkel i występować z własnymi. „Społeczeństwo chce zmiany. Duch czasu jest lewicowy”, ucieszył się dziennik „taz”. Publicyści zwracają uwagę, że jeśli klęskę wyborczą poniósł powszechnie lubiany premier Dolnej Saksonii, David McAllister z CDU, przegrać może także Merkel, aczkolwiek jej popularność bije rekordy. Wyborcy poszli do urn w Dolnej Saksonii 20 stycznia. Wybory miały dramatyczny przebieg, a ich wynik długo pozostawał niepewny. „Ale, jak w każdym niemieckim filmie kryminalnym, w końcu wygrywają ci dobrzy”, mógł powiedzieć zadowolony przewodniczący socjaldemokracji, Sigmar Gabriel. Po przeliczeniu głosów okazało się, że SPD i Zieloni odnieśli minimalne zwycięstwo i będą mieli w landtagu w Hanowerze przewagę jednego mandatu, ale większość jednego głosu też jest większością. Chadecy po 10 latach stracili władzę w tym północnoniemieckim landzie i wraz ze sprzymierzonymi liberałami z FDP przeniosą się do gabinetów opozycji. CDU, której przewodniczy Angela Merkel, zdobyła w Dolnej Saksonii 36% głosów, 6,5% mniej niż w 2008 r. Liberałowie jak zombie Do utraty poparcia doszło przede wszystkim dlatego, że McAllister i inni aktywiści CDU sugerowali wyborcom, że mogą udzielić poparcia FDP. Partia liberałów chyli się ku upadkowi, istniały obawy, że nie przekroczy pięcioprocentowego progu wyborczego i nie wejdzie do landtagu w Hanowerze. Bez FDP chadecy nie mieliby z kim utworzyć koalicji rządowej. W następstwie liberałowie uzyskali ponad 100 tys. „głosów pożyczonych”, czyli takich, które równie dobrze mogłyby zostać oddane na CDU. Zdobyli dzięki temu w Dolnej Saksonii rekordowe 9,9% (1,7% więcej niż w 2008 r.), jednak nie wystarczyło to na utworzenie czarno-żółtej koalicji rządowej (w niemieckiej polityce czarni to konserwatyści z CDU/CSU, kolorem FDP zaś jest żółty). Komentatorzy podkreślają, że centroprawica nie ma już możliwości poszerzania elektoratu, a liberałowie, którzy wspólnie z CDU/CSU tworzą rządzący w Republice Federalnej układ, stali się „partią pasożytniczą”, mogącą zyskać tylko głosy wyborców chadeckich. „FDP jest jak zombie, obecnie utrzymuje się przy życiu tylko dzięki cudzej krwi”, stwierdził złośliwie Sigmar Gabriel. Jego partia uzyskała w Dolnej Saksonii 32,6% głosów, 2,3% więcej niż w roku 2008. Prawdziwymi triumfatorami wyborów stali się Zieloni. Ekolodzy zdobyli aż 13,7% poparcia, 5,7% więcej niż w poprzednich wyborach. Nie weszła do dolnosaksońskiej legislatywy radykalniejsza od socjaldemokracji Partia Lewicy (Die Linke). Poparło ją tylko 3,1% wyborców, o 4% mniej niż w 2008 r. Lewicowcy stracili już reprezentacje w landtagach Nadrenii Północnej-Westfalii i Szlezwika-Holsztynu, możliwe, że ponownie staną się regionalną partią Niemiec Wschodnich. Po wycofaniu się z aktywnej polityki Oskara Lafontaine’a Die Linke brakuje charyzmatycznych przywódców. Liderzy partii są skłóceni i przekonani do idei kolektywnego kierownictwa oraz parytetu płci. Do wyborów parlamentarnych Partię Lewicy poprowadzi aż ośmioro kandydatów na kanclerza. Z pewnością we wrześniu Die Linke wejdzie do Bundestagu. Na terenie dawnej NRD poparcie dla Partii Lewicy, która ma korzenie w NSPJ Ericha Honeckera, wciąż jest wysokie. Być może jednak bez bazy w zachodnich landach ugrupowanie to w dłuższej perspektywie przestanie istnieć. Zwycięstwo w Dolnej Saksonii, choć minimalne, ma dla niemieckiej centrolewicy ogromne znaczenie. Kandydat SPD na kanclerza, były minister finansów Peer Steinbrück, okazał się niezręczny, popełniał błąd za błędem. Stwierdził np., że kanclerze Niemiec wynagradzani są zbyt skąpo, co dla socjaldemokratycznego elektoratu, pracowników najemnych, emerytów i bezrobotnych, stało się kamieniem obrazy. Steinbrück uznał, że Merkel cieszy się popularnością, ponieważ jest kobietą. Nie był też skłonny przyznać się do zysków, jakie dawały mu wykłady, a przecież przez trzy lata zarobił ponad milion euro. Przywódcy SPD

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2013, 2013

Kategorie: Świat