Mężczyźni i kobiety, dwie polityki, dwie tożsamości

Mężczyźni i kobiety, dwie polityki, dwie tożsamości

Dziś politykę uprawia się nie pod klasę, ale tożsamość, i nie wygrywa programem, lecz opowieścią

Ilekroć w sondażu Konfederacja uzyska nadspodziewanie dobry wynik – ponad 10%, ponad 40% wśród mężczyzn, ponad 15% u kobiet – w Polsce rozpoczynamy od nowa tę samą dyskusję. Co się stało, czy grozi nam faszyzm i co z mężczyznami/kobietami jest nie w porządku?

I choć bardzo wiele zostało już na ten temat powiedziane, warto pochylić się nad odpowiedzią najbanalniejszą. Polaryzacja płci jest w polityce faktem i Polska nie jest w tym zakresie radykalnie odmienna od Francji czy Niemiec. Mężczyźni głosują bardziej prawicowo, kobiety zaś dłużej zwlekają z poparciem dla partii uznawanych za marginalne czy radykalne. Młodzi są indywidualistyczni: kobiety do lewicy przyciąga hasło „moje ciało, moja sprawa”, tak samo jak młodych mężczyzn hasło „mój portfel, moja sprawa” przyciąga do prawicy. Socjaldemokracja zaś w dalszym stopniu się feminizuje i traci głosy wśród dawnych wyborców z klasy robotniczej. Po te same głosy schyla się „alternatywna” – czyli wroga głównemu nurtowi – prawica: Trump w USA, AfD w Niemczech albo Vox w Hiszpanii. To wszystko znane zjawiska. Do nich dochodzi jednak jeszcze kwestia tożsamości partii.

Dziś można postawić tezę, że w grę zwaną polityką tożsamości grają wszyscy – metafora gry w ogóle rządzi wyobraźnią polityczną – a Lewica po prostu jest tam, gdzie sama się ustawiła. Analogicznie Konfederacja. Bo dziś politykę uprawia się nie pod klasę, ale tożsamość i nie wygrywa programem, lecz opowieścią. Co z tego rozumieć? Zapraszam na podróż po świecie polityki – a właściwie dwóch różnych polityk tożsamości.

Tragedia polityki tożsamości

Niemało osób głowi się, dlaczego kobiety popierają Lewicę, a mężczyźni Konfederację? Brutalna, prosta i prawdziwa odpowiedź na ich pytanie to: a dlaczego miałoby być inaczej? Obydwa te ugrupowania świadomie zajęły pozycje po obu stronach płciowego podziału w polskiej polityce. I nawet jeśli kilka lat temu można było się upierać, że większa atrakcyjność lewicy dla kobiet, a prawicy dla mężczyzn to kwestia przypadku („tak wyszło”), to kolejne decyzje polityków tylko pogłębiały ten podział. A liderzy tych środowisk politycznych otwarcie się do niego dokładali. Budując w tym procesie partie nawet nie tyle lewicowe i prawicowe, ile partie „dla kobiet” i „dla mężczyzn”.

Nie jest to też szczególnie nowe odkrycie – polityka na świecie zna podobny mechanizm od kilku dekad. Choć rzeczywiście, szczególnej mocy nabrał on w XXI w. To znaczy, gdy w czasach globalizacji, triumfu wolnego handlu i „końca historii” kompas wielkich partii politycznych kompletnie wysiadł, a podziały polityczne zaczęły bardziej odzwierciedlać kulturowe, a nie klasowe czy regionalne różnice w społeczeństwie.

Zjawisko to nazywamy polityką tożsamości. Polityka tożsamości to przekonanie, że grupy charakteryzujące się różnym życiowym doświadczeniem same potrafią najlepiej zdefiniować swój interes, a polityka prowadzona w imieniu ogółu („wszystkich Amerykanów” albo „klasy robotniczej”) zawsze będzie krzywdząca dla jakichś mniejszości. Polityka tożsamości widzi życie społeczne jako grę o sumie zerowej. Jeśli lepiej powodzi się białym, to kosztem czarnych; jeśli w jakiejś dziedzinie życia nieszczęście spotyka mężczyzn, to dlatego że społeczeństwo teraz faworyzuje kobiety; jeśli młodzi mają awansować, to trzeba pozbyć się starych; jeśli dajemy prawa muzułmanom, to kosztem katolików i Żydów, gdy wspieramy osoby LGBT, to z pewnością na niekorzyść hetero, gdy zaś interesuje nas piłka nożna mężczyzn, to ze szkodą dla rozwoju sportu kobiecego i szans tysięcy dziewczynek. Przykłady – daleko poza granicę absurdu – można mnożyć w nieskończoność.

Polityka tożsamości zakłada, że tylko czarni będą potrafili prowadzić skuteczną politykę dla czarnych wyborców, tylko LGBT dla LGBT, tylko młodzi dla młodych, a kobiety dla kobiet. Czy to prawda, czy nie – rzecz drugorzędna. Polityka tożsamości opiera się na częściowo błędnych („gra o sumie zerowej”), a częściowo słusznych (potrzeba pluralizmu i reprezentacji) założeniach. Ważniejsze od tego jednak, czy polityka tożsamości „ma rację”, jest to, że działa i realnie wpływa na losy partii, które po nią sięgają. A wpływa.

Lewica jest kobietą

I tu wracamy do naszej lewicy. Lewica w Polsce jest partią kobiet i sama się tak określa. „Lewica jest kobietą”, mówi Robert Biedroń. „Kobiety do polityki”, reklamuje się partia Razem. „Kampania Lewicy będzie miała twarz kobiety”, zapowiada „Krytyka Polityczna”. „Dziś nie zobaczycie tu panów w garniturach”, ogłaszają kobiety otwierające konwencję Lewicy o kobietach dla kobiet. W programie Lewicy jest osobna zakładka poświęcona prawom kobiet i osobne postulaty.

Wpływowi politycy nie tylko nie ukrywają tej orientacji, ale mówią o niej otwarcie. W niedawnej wypowiedzi na Twitterze jedna z medialnych twarzy Nowej Lewicy Anna Maria-Żukowska sama przyznała, że „pół roku przed wyborami nie przestawią wajchy z kobiet na mężczyzn”. Marcelina Zawisza od lat w wywiadach powtarza, że Lewicy pójdzie lepiej, gdy do wyborów pójdą dziewczynki i młode kobiety, które od lat deklarują lewicowe poglądy, tylko nie osiągnęły jeszcze wieku uprawniającego do głosowania. Socjolog i poseł Lewicy Maciej Gdula zauważał w 2021 r., że „przez ostatnie kilka miesięcy protestów i sporów o wolność kobiet nastąpiła dość gruntowna zmiana elektoratu Lewicy. Wyraźnie widać, że odpłynął starszy elektorat. A ten, który przybył, to przede wszystkim młodzi ludzie dominujący także na protestach. Z grupy powyżej 50 lat odeszło 450 tys. osób. Jednocześnie na Lewicę głosować chce więcej młodych ludzi do 30. roku życia, których przybyło 125 tys.”. To bardzo stoicki i imponujący dystansem sposób, by powiedzieć, że Lewica straciła netto ponad 300 tys. przewidywalnych wyborców, za to umocniła swoje poparcie w grupie najbardziej kapryśnej i nieskorej do pójścia na wybory.

W polityce tożsamości lewicy odnajdą się wszyscy, którzy uważają że (biali i heteroseksualni) mężczyźni odpowiadają za zło tego świata, a przymiotnikiem najlepiej dopasowanym do słowa męskość jest „toksyczna”. Skutek tego tożsamościowego wyboru Lewicy jest jasny. Już istniejąca polaryzacja się pogłębia. Młodzi mężczyźni (którzy i tak raczej skłanialiby się ku prawicy) tym bardziej utwierdzają się w przekonaniu, że lewica nie jest dla nich, więc odsetek kobiet deklarujących poglądy lewicowe rośnie w stosunku do mężczyzn, a zatem lewica tym bardziej akcentuje postulaty skierowane do kobiet, im bardziej sfeminizowany ma elektorat.

Jeśli coś mogło tylko utwierdzić Lewicę w przekonaniu, że oparcie się na kobietach to dobry pomysł, było to badanie CBOS z przełomu lat 2020 i 2021 po strajkach kobiet, w którym aż 40% młodych Polek deklarowało poglądy lewicowe. Partia Czarzastego i Biedronia zaczęła więc dokładać z czasem kolejne mniej lub bardziej udane postulaty dla kobiet (jeszcze mocniej wiążąc swoją przyszłość z głosami tylko połowy Polski): urlop menstruacyjny, rentę wdowią, więcej parytetów, darmowe artykuły higieny intymnej w szkołach, korzystniejsze warunki nabywania uprawnień emerytalnych dla kobiet, a w końcu zmianę prawnej definicji gwałtu i (w słowach członkini Zarządu Krajowego Partii Razem Anny Górskiej) wprowadzenie „domniemania winy” mężczyzn.

Efekty tego zwrotu były odległe od zamierzonych. Choć poglądy lewicowe w 2021 r. deklarowało 40% młodych kobiet, nie pomogło to poparciu lewicy przebić pułapu 10% i powrócić choćby do poziomu, który umożliwił Biedroniowi, Czarzastemu i Zandbergowi wejście do Sejmu w 2019 r. Według agregatu sondaży europejskiego portalu POLTICO do średniej 14-15% Lewicy nie udało się wrócić w kadencji ani razu, a kilkuprocentowe odbicie po strajkach kobiet nie pozwoliło w całości zrekompensować strat po fatalnym wyniku kampanii prezydenckiej Roberta Biedronia.

Dziś, po kolejnych latach starań o kobiety, nie tylko nie udało się znacząco poszerzyć elektoratu, ale wręcz… stracić przewagę wśród samych kobiet na rzecz Konfederacji. W najnowszym sondażu IPSOS bowiem Lewica jest dla kobiet w wieku 18-39 nie pierwszą ani drugą, lecz trzecią (po PO i Konfederacji właśnie) najpopularniejszą partią. Wśród mężczyzn do 39. roku życia – niegdyś trzonu wyborców partii lewicowych – Lewica zajmuje ostatnie (lub ostatnie ex aequo z Trzecią Drogą) miejsce, otrzymując 7% wskazań, mniej nawet niż Agrounia.

Ratunek dla mężczyzny osaczonego

Z drugiej strony idealnie wręcz naprzeciw w podziałach tożsamościowych, usadowiła się Konfederacja. Partia, która idee parytetów czy wspierania równości wyśmiewa; prawa mniejszości (na przykład ukraińskich uchodźców) traktuje wprost jako zagrożenie i uważa że jeśli istnieje w Polsce dyskryminacja, to dyskryminacja białych, zdrowych i pracujących mężczyzn, a na pewno nie kobiet. Wizja świata Konfederacji również jest wizją z polityki tożsamości, ale postawioną na głowie względem tej podzielanej przez lewicę i główny nurt mediów. W wizji świata Konfederacji również obowiązują prawa polityki tożsamości. Tylko że Konfederacja wyciąga z nich wnioski o 180 stopni różne od Lewicy – życie jest równaniem o sumie zerowej, a więc dopuszczenie jakichś mniejszościowych grup interesu do głosu będzie musiało poskutkować uszczupleniem tortu dla „normalnej” większości.

Konfederacja też widzi świat i reguły rządzące życiem społecznym jako bezwzględną konkurencję o prestiż, zasoby i udział w podziale dobrobytu. Tylko że tam, gdzie Lewica widzi egoistyczną większość broniącą status quo (czyli pracujących białych hetero mężczyzn), Konfederacja widzi zagrożoną mniejszość. Uczciwie pracujących facetów, których chcą ograbić kolejne domagające się przywilejów grupy: Ukraińcy, weganie i ekolodzy, geje i transy, kobiety i przedstawiciele chciwej biurokracji, zarówno tej krajowej jak i europejskiej.

Ta wizja świata zasadza się na pewnej metaforze, która jest intuicyjna i zrozumiała dla młodych mężczyzn. Życie jest jak gra komputerowa: trzeba zdobywać kolejne poziomy, awansować, pokonywać coraz mocniejszych przeciwników, a na końcu czeka nas nagroda. Na przykład skarbiec, chwała i piękna księżniczka, czyli – przekładając to na polskie warunki – własne mieszkanie, żona, grill, samochód i święty spokój. W tej grze jednak jest pewien problem: cały czas ktoś pomaga innym. Zasiłki, parytety i urlopy dla kobiet, pomoc dla uchodźców i migrantów, tygodnie równości i akcje afirmatywne dla mniejszości, 800+ dla rodzin oraz „trzynastki” i „czternastki” dla emerytów. W tej metaforze gry jest to oczywiście skrajnie niesprawiedliwe i zaburza sens całej rozgrywki – „jak to, ja gram na normalnych zasadach, ktoś cały czas na łatwym poziomie!”. Zlikwidowanie wszystkich obciążeń (podatki i składki), ale i wszystkich świadczeń jawi się jako perspektywa przywrócenia elementarnej sprawiedliwości – jeśli wszyscy będą zaczynali od zera i bez żadnego wsparcia, to wyłącznie wtedy rywalizacja będzie fair. Niech każdy ma tyle, ile zarobi.

Oczywiście jest to wizja infantylna i tak naprawdę obiecująca tylko wzmocnienie pozycji młodych, zdrowych i posiadających finansowe zabezpieczenie (majątek lub zamożną rodzinę) względem wszystkich pozostałych. Oczywiście, że w świecie „idealnej konkurencji” Konfederacji polepszy się jeszcze bardziej prawnikowi z prestiżowej kancelarii czy informatykowi prowadzącemu jednoosobową działalność gospodarczą niż rodzinie z dwójką dzieci i niepełnosprawnym domownikiem. Ale jak już powiedzieliśmy wyżej: nie chodzi o to, czy wizja polityki tożsamości jest słuszna i wiarygodnie oddaje podziały społeczne. Ważne, czy działa.

Zwrot egoistyczny i polityka dla normalsów

Dlaczego jednak wizja polityki tożsamości Konfederacji odnosi teraz sukcesy, a wizja lewicy dołuje? Po części to kwestia zmiany postaw w ostatnim roku. Mamy do czynienia w polityce z czymś, co można nazwać „zwrotem egoistycznym”. Rodacy obawiający się inflacji i drożyzny patrzą podejrzliwie na wszelkie próby „rozdawania pieniędzy” przez państwo.

Wychowani przez ponad 30 lat neoliberalnej propagandy nie chcą, aby dawano dziś komukolwiek więcej niż to, co już zostało rozdane. Bo przecież aby komuś dać, komuś trzeba zabrać, prawda? Pojawienie się kolejnych grup – choćby Ukraińców – w kolejce do podziału tortu jest obecnie postrzegane jako zagrożenie. Mimo fasadowych deklaracji poparcia dla Ukrainy tylko 18% Polaków (spadek o 8% rok do roku) uważa, że uchodźcom należy się świadczenie 800+, a niewiele więcej, bo jedna piąta z nas chce pozwolić Ukraińcom pozostać w Polsce po zakończeniu wojny (badania LAB UW dr. Roberta Staniszewskiego). Wizja świata Konfederacji doskonale sprawdza się w czasach, gdy dominującym oczekiwaniem od państwa i rządu jest, by nas zostawił w spokoju, pozwolił wydawać pensje wedle uznania i za nic w świecie nie próbował nas zmusić do wyrzeczeń w imię solidarności z innymi.

Ale jest powód strategiczny, dzięki któremu Konfederacja bije dziś Lewicę na głowę. Otóż do kwestii polityki tożsamości oba ugrupowania podeszły z odmiennymi założeniami. Konfederacja najpierw zdobyła i ugruntowała swoje poparcie wśród radykalnej, zdeterminowanej i głośnej mniejszości, a następnie zaczęła formułować przekaz uniwersalny. Tak jak kiedyś slogany „wolności maseczkowej” czy sprzeciw wobec „ukrainizacji Polski” były świadomym zwracaniem się ku marginesowi, tak dziś obietnica „własnego domu, grilla i dwóch samochodów na podjeździe” ożywia wyobraźnię wszystkich, którzy chcieliby sobie tylko pożyć i mieć święty spokój. W tym otoczeniu oczywiście – gdy jako społeczeństwo chcielibyśmy uciec od wszystkich wyrzeczeń i jakichkolwiek zobowiązań – Lewica kojarząca się z odbieraniem ludziom schabowego, samochodu spalinowego, pieca na węgiel i wzywająca do ciągłych poświęceń (dla klimatu, dla Ukrainy, dla słabszych i kobiet) nie mogła trafić w gorszy moment.

Konfederacja zaczynała jako partia marginesu i radykałów, która później zaczęła wypierać się swoich korzeni i zwróciła do „normalsów”. Lewica przeciwnie, zaczęła z szerokim poparciem, by z biegiem czasu wiązać się z coraz bardziej radykalnymi i mniejszościowymi postulatami. Co więcej, dziś w Polsce gotowość do rozszerzania świadczeń czy obrony instytucji państwa dobrobytu oraz chęć do podzielenia się ze słabszymi deklarują przede wszystkim ludzie majętni, samodzielni i postępowi. Więc to do ich języka i wrażliwości ostatecznie odwołuje się Lewica. Czasami zresztą, jak w sprawie swojego stosunku do etyki seksualnej, globalnych korporacji albo migracji, popadając w głębokie i niezrozumiałe dla klasy ludowej sprzeczności. Lewica chce z korporacjami walczyć czy chodzić z nimi na parady? Chce obrony granic czy polityki nieograniczonej migracji? Walczy o wolność dla kobiet czy pochwala pornografię, prostytucję i surogację?

Na tym tle Konfederacji łatwo dziś przedstawiać się jako partia zwykłych ludzi, którzy chcą świętego spokoju. I co ciekawe, coraz częściej przekaz ów trafia również do kobiet, które także zaczynają się odnajdywać w „postfeministycznym” języku radzenia sobie i wolnorynkowej rywalizacji, która skróci kolejki po socjal i przestanie uprzywilejowywać innych (np. kobiety z Ukrainy i ich dzieci).

Oto cała tajemnica. Polityka tożsamości bywa zabójcza dla Lewicy, choć może innej polityki – gdy ma się takich wyborców i program – prowadzić się nie da.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy