Praga to mieszanka miasta historycznego, sanatorium, Paryża, wsi i prowincjonalnej dziury MARIUSZ SZCZYGIEŁ oprowadza po czeskiej stolicy W czasie koronawirusa tęskni pan za Czechami? – Bardzo, a nawet powiem baaaaaaaardzo chciałbym stanąć na moście Legií. To ten, przy którym stoi Teatr Narodowy. Stanąć tak około pierwszej, drugiej w nocy i wpatrywać się w jeszcze o tej porze oświetlony budynek tego teatru, i żeby wokół znad Wełtawy unosiła się mgła. To mój ulubiony obrazek. Te mgły to bardziej w kwietniu i październiku, więc może jesienią? Wierzę, że Czesi szybciej otworzą granice niż Polacy. To chyba normalne, że ciągle porównujemy, jak z epidemią walczą sąsiedzi. Wydaje się, że Czesi w tej walce z wirusem są kilka kroków przed nami. To zasługa stereotypowej czeskiej mądrości i racjonalności? – Czesi o wiele wcześniej niż Polacy wprowadzili stan wyjątkowy, zakaz niepotrzebnego wychodzenia z domu, maseczki… Oj, ile osób pisało mi stamtąd: proszę przekazać Polakom, żeby nosili maseczki. Bardzo się martwili o nas moi znajomi. Wszystko zrobili wcześniej i… wyniki nie są dla nich dobre. W dniu, kiedy rozmawiamy, w cztery razy większej Polsce, jeśli chodzi o liczbę mieszkańców, jest 15 tys. zakażonych, a w Czechach 8 tys. Gdyby mieli tylu mieszkańców co my, zakażonych Czechów byłoby 32 tys. Ale co do racjonalności ma pan rację. Codzienność jest tam pragmatyczna, a prawo do odlotu pojawia się po południu w knajpie, gdy się wstępuje na piwo. Naprawdę Czesi są tak różni od nas? Na czym ta odmienność polega? – Poświęciłem temu dwie książki – „Gottland” i „Zrób sobie raj” – a pan by chciał, żebym w jednym zdaniu czy akapicie to wyjaśnił? Dobrze, w jednym zdaniu: odmienność polega na tym, że większość Czechów śmieje się, kiedy widzi fontannę Davida Černego z dwoma mężczyznami sikającymi na mapę Czech; większość Polaków byłaby sikaniem na Polskę oburzona i artysta skończyłby w sądzie. Po co nam to czeskie lustro, w którym ciągle się oglądamy? Z czego się bierze nasze idealizowanie Czechów? – Z tego, że najpierw – mówię o czasie po 1989 r. – nadszedł do nas film Davida Ondříčka do scenariusza Petra Zelenki „Samotni”, w którym młodzi Czesi zostali pokazani jako kompletne freeki, niebiorące udziału w wyścigu szczurów. Potem przyszła nowa moda na czytanie Hrabala i wszystkim się wydało, że w knajpach siedzą sami filozofowie codzienności. Potem Mariusz Szczygieł napisał książki, w których pokazuje Czechów tak, żeby podobali się tym, którym Polska się nie podoba. A przez cały ten czas zaczęliśmy przyjeżdżać do Czech i mogliśmy widzieć, że ludzie tam prawie w ogóle nie ubierają się zgodnie z aktualną modą i wielu z nich codziennie stara się wpaść do knajpy na piwo. To są moim zdaniem źródła idealizacji. Jeśli wspomina pan modę na czytanie Bohumila Hrabala… W tym fundamentalnym sporze, który toczą polscy czechofile: Hrabal kontra Kundera, po której stronie pan by się opowiedział? – A po co się opowiadać? Jeden ma wspaniały słowotok, nad którym czasem nie może zapanować, drugi pisze wręcz matematycznie. Obaj są filozofami i obaj są potrzebni. Nie chcę wybierać. Czy przy pisaniu swojego przewodnika choć przez moment wyobrażał pan sobie Pragę bez turystów, zamknięte muzea, opustoszałe ulice? – Ja nie… ale moi czytelnicy jak najbardziej. Skąd to wiem? Otóż moja książka o Pradze wzięła się m.in. z notorycznie zadawanych mi pytań: panie Mariuszu, czy wskaże nam pan miejsce, gdzie nie ma turystów? W Pradze ciągle ktoś nam chodzi po piętach, trudno znaleźć miejsce wolne od przybyszów. No a teraz, kiedy most Karola potrafi być zupełnie pusty, co widziałem na filmach, żaden turysta nie może się cieszyć jego genius loci. Ironia losu. Na to notorycznie zadawane pytanie odpowiada pan szczerze: nie ma takiego miejsca. Choć pomysł na zwiedzanie Pragi z dala od tłumów jednak pan podsuwa. – Prawie nie ma… W książce pokazuję przeważnie miejsca mniej znane. Na przykład willę rzeźbiarza, który ponad sto lat temu zaprojektował ją w postaci łanu zboża, a w sypialni na pierwszym piętrze wykuł okno, aby żona mogła go obserwować, jak rzeźbi na parterze Jezusa Chrystusa. Albo kawiarnię, w której inny rzeźbiarz, już współczesny, David Černý, wykonał blat barowy z żywicy, którą zalał przedmioty przynoszone przez mieszkańców dzielnicy, łącznie z dowodami osobistymi,










