Narodowy sukces to mniej wygrana w piłkę kopaną, a bardziej pewność, że stary człowiek nie grzebie z głodu w śmietniku, że dworce kolejowe nie zamieniają się w sypialnie dla bezdomnych Fakt, że Amerykanie polubili sushi, nie upodabnia ich do Japończyków. Fakt, że w Warszawie istnieje giełda, nie znaczy, że mamy rynek kapitałowy zdolny finansować małe i średnie firmy. Fakt, że płyną do nas grube miliardy z Unii, nie znaczy, że tak będzie zawsze. Trzeba ślepoty albo złej woli, aby kwestionować rozmiary postępu cywilizacyjnego, jaki dokonał się w Polsce po upadku komunizmu. Ale nawet ci, którzy tego postępu nie kwestionują, z trudem przyjmują do wiadomości, że dokonał się on w dużym stopniu dzięki pomocy z zewnątrz. Od wstąpienia do Unii w 2004 r. Polska była największym beneficjentem tzw. polityki spójności, na którą przypada blisko połowa wszystkich funduszy unijnych. Ich cel to niwelowanie różnic. W myśl tej polityki, im szybciej nadrabiamy dystans, tym mniej nam się należy i tym mocniej musimy pedałować sami. Po roku 2020 nie powinniśmy liczyć na znaczną pomoc z Unii – będziemy na to zbyt bogaci, zwłaszcza zważywszy na prawdopodobną obecność nowych krajów członkowskich, z których większość jest od nas uboższa. Nasze miejsce na tle innych może się zmienić w wyniku kompletnie różnych scenariuszy, które mają dla każdego z nas większe znaczenie niż pozycja w tabeli: jeśli będziemy się poruszać w żółwim tempie do przodu, podczas gdy inni stoją w miejscu lub się cofają – awansujemy, ale to oczywiście scenariusz niepomyślny. Scenariusz pożądany to taki, gdy awansujemy, bo choć inni prą do przodu, my czynimy to szybciej – dlatego tempo naszego wzrostu jest dużo ważniejsze od miejsca w tabelach. Ważniejsza od dogonienia czołówki, co w perspektywie jednego pokolenia jest niemożliwe, staje się radykalna poprawa w tych dziedzinach gospodarki i życia publicznego, których najczęściej dotykamy: takich jak drogi, koleje i urzędy. NIEPOKOIĆ NAS ZATEM POWINNO, że z publicznego dyskursu umyka temat pod tytułem „przyszłość gospodarki”: co się stanie, gdy strumień unijnych pieniędzy zamieni się w cienką strużkę albo kompletnie wyschnie? Przez blisko dwa stulecia nasza narodowa myśl demokratyczna skupiała swą energię na tym, jak przetrwać jako naród, jak się wybić na niepodległość, kto jest wrogiem najniebezpieczniejszym, jak z nim walczyć: wielkie idee, heroizm, ciężko krwią okupione zwycięstwa i jeszcze więcej porażek. Dzisiejsze wyzwanie to nie tylko, jak się znaleźć w świecie, który tak szybko się zmienia, ale jak dokończyć budowę instytucji społeczeństwa obywatelskiego, które wciąż u nas ledwie raczkują, i reformowanie istniejących, ale niesprawnych organów, takich jak sądownictwo, służba zdrowia czy administracja terenowa i centralna. Analizując źródła goryczy sporej części społeczeństwa, stanowiącej pożywkę dla populistycznych ciągotek, warto także pamiętać, że nierówności dochodowe są u nas wyższe od średniej unijnej i bliższe Europie Południowej niż Północnej. Churchill powiedział kiedyś, że jeśli chcemy zamożnego społeczeństwa, musimy tolerować bogatych ludzi. Nasz liberalny kapitalizm powinien się upominać jednak także o los słabszego, jeśli nie w imię humanitarnych wartości i solidarności, to choćby w imię politycznego pragmatyzmu. Narodowy sukces to mniej wygrana w piłkę kopaną, a bardziej pewność, że stary człowiek nie grzebie z głodu w śmietniku, że dworce kolejowe nie zamieniają się w sypialnie dla bezdomnych, że zakup lekarstwa nie grozi ruiną budżetu emeryta, że nie strach wyjść wieczorem na ulice naszych miast. Wiele lat temu Jacek Kuroń pisał, że „dzisiejsze partie polityczne bardziej przypominają kolejkę do konfitur niż środowiska ludzi zjednoczonych wokół wizji Polski”. Opinia ta nie straciła na aktualności. Zmagania o władzę są wciąż u nas częściej postrzegane nie jako publiczny konkurs na pomysł na przyszłość narodu, ale jako brutalna wolnoamerykanka, gdzie na zwycięzców czekają prezesury spółek, miejsca w radach nadzorczych, sejmowe diety. Lista naszych atutów w batalii o sukces jest długa, a otwierają ją kwalifikacje ludzi, energia, przedsiębiorczość, głód sukcesu, zdolności do adaptacji w zmieniających się warunkach, gotowość do ciężkiej pracy, gdy taka ma sens i jest godziwie wynagradzana. Mamy zdrowy system bankowy i sprawny system nadzoru, co uchroniło nas przed kosztownymi przygodami większości krajów Europy. Paradoksalnie naszym atutem są infrastrukturalne zaniedbania. Za kilkanaście lat albo zacznie się sypać wielka
Tagi:
Andrzej Lubowski









