Do Chopina długo mnie nie ciągnęło, bo był on nadmiernie eksploatowany przy różnych okazjach i ta muzyka trochę się zdewaluowała Paweł Mykietyn, kompozytor – (ur. w 1971 r. w Oławie) obecnie najbardziej zauważalny kompozytor polski średniego pokolenia. Dał się poznać także jako wybitny klarnecista. Pierwsze sukcesy przyszły, zanim jeszcze ukończył studia kompozytorskie w warszawskiej akademii muzycznej. Jego kompozycje zdobywały nagrody i wyróżnienia, m.in. na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów UNESCO w Paryżu i na Trybunie Muzyki Elektroakustycznej w Amsterdamie. Wielokrotnie pojawiały się w programach Międzynarodowych Festiwali Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Kompozytor otrzymywał też zamówienia na nowe utwory od tego festiwalu. W ostatnich latach zasłynął jako autor muzyki teatralnej, jego twórczość można usłyszeć także w filmach, m.in. Trelińskiego, Szumowskiej i Wajdy. Za tę twórczość również otrzymywał nagrody: na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych (za „33 sceny z życia”) oraz Polską Nagrodę Filmową Orzeł. Jest pierwszym w historii Filharmonii Narodowej kompozytorem sezonu (nowa funkcja zbliżona do composer– –in–residence). Jego dzieła grane są na różnych koncertach, kierownictwo FN zaś konsultuje z nim dobór innych utworów współczesnych. Wielu polskich poetów zwykło mówić, że są pod przemożnym wpływem Adama Mickiewicza. Czy dla naszych kompozytorów analogicznie podstawowym źródłem inspiracji jest największy z nich – Fryderyk Chopin? – Nie sądzę. Na mnie np. w młodości wielki wpływ wywarł zespół The Beatles, ale też Beethoven, Bach, a potem, gdy już dojrzewałem jako muzyk, polscy kompozytorzy współcześni: Penderecki, Lutosławski, Górecki i Paweł Szymański. Do Chopina przez długi czas mnie nie ciągnęło, bo moim zdaniem był on nadmiernie eksploatowany przy różnych okazjach i ta muzyka trochę się zdewaluowała. Jako bardzo młody człowiek grałem na fortepianie kilka utworów z repertuaru romantycznego. Ale czas płynie, w pewnym momencie odkryłem Chopina na nowo, stał mi się on szczególnie bliski. Czy ta przemiana była powodem skomponowania „Berceuse”, nawiązującej do „Kołysanki” Chopina i będącej swoistym hołdem dla niego? – Nie. Utwór, który miał prawykonanie na festiwalu Chopin i Jego Europa w 2010 r., powstał w wyniku zamówienia Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina dla słynnego zespołu brytyjskiego The Tallis Scholars. Miałem napisać krótki, najwyżej pięciominutowy utwór na zespół wokalny, taki drobiazg, co wcale nie oznaczało czegoś bardzo prostego. Krytycy byli chyba trochę zaskoczeni, nie wiedzieli, czy to żart, czy poważny utwór okolicznościowy. Jaki jest związek „Berceuse” z Chopinem? – Są tutaj trzy nawiązania do twórcy mazurków. Po pierwsze, tytuł i zamówienie, które wypłynęło z NIFC; po drugie, wykorzystanie tzw. dominanty chopinowskiej, tj. akordu wprowadzonego do muzyki przez tego kompozytora. Akord ten stwarza specyficzną aurę harmoniczną; po trzecie, króciutki cytat z pieśni „Życzenie”, sprowadzający się do słowa „słoneczkiem”. Mimo że zamówienie nie wydawało się specjalnie trudne, dosyć długo o nim myślałem i włożyłem w nie sporo pracy. W pierwotnej wersji utwór został przeze mnie zapisany bez podziałów na takty, bez ściśle wyznaczonych granic rytmicznych, ale takiego zapisu nie zaakceptował Tallis i musiałem to nieco przerobić, wprowadzić bardziej tradycyjny zapis nutowy z podziałem na takty. Gdyby chodziło o większą formę, nie zgodziłbym się na takie przeróbki, ale w przypadku miniatury poszedłem na kompromis. Czy polska muzyka współczesna ma swój charakterystyczny i dobrze rozpoznawalny rys? – Trudno powiedzieć, bo każdy kompozytor pisze zupełnie inną muzykę. Może tych mieszkających na wschód od Odry łączy jedynie i odróżnia od zachodnich to, że wielu z nich powróciło do tonalności, co na Zachodzie jest mniej popularne. Poza tym mamy u nas wybitnych twórców kilku pokoleń. Starszych reprezentuje np. Krzysztof Penderecki, młodszych Paweł Szymański, a jest jeszcze bardzo interesujące pokolenie najmłodsze, które wciąż eksperymentuje i poszukuje własnego języka. Czy odczuwa się wpływ twórców starszych na młodszych, którzy są często ich uczniami, studentami? Pan np. wyszedł z klasy prof. Włodzimierza Kotońskiego. – Prof. Kotońskiemu zawdzięczam bardzo dużo, to nie tylko człowiek dużego formatu, erudyta, lecz zarazem ktoś doskonale czujący się w nowoczesnych technikach kompozytorskich, np. w muzyce elektronicznej. Co prawda, był bardzo wnikliwy podczas przeglądania partytur studentów, ale jednocześnie nikogo nie krępował w sferze wyborów estetycznych, był otwarty i niczego nie narzucał. Widać to zresztą po jego uczniach. Z klasy Kotońskiego wyszli m.in. Krzysztof Knittel i Tadeusz
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









