PAWEŁ KRÓLIKOWSKI 1961-2020 „Kusy” został kupiony przez publiczność bezwarunkowo i na zawsze Tak go zapamiętamy: szczere, jasne, otwarte wejrzenie, szeroka, okrągła twarz. Zawsze pogodna. Oczy zwężające się w szparki w odruchowym uśmiechu. Włosy sprężynki, puszczone samopas – jak to u natur swobodnych. Lekka chrypka zdradzająca mężczyznę po przejściach. Ruchy zwolnione, zawsze opóźnione o te dwie sekundy – jak u kogoś, kto doskonale wie, że już nic nie musi. Zrobił, co do niego należało. Teraz niech się martwią wyższe instancje: los, natura, może Pan Bóg? Problemy zdrowotne swojego ulubieńca publiczność śledziła bez skrępowania, bo one były w pakiecie. Że mianowicie w 2015 r. ugryzł go kleszcz, wdała się infekcja, pogorszyły się samopoczucie i wzrok, zalecono kompleksowe badania. Ujawniły tętniaka mózgu i konieczna była operacja. Pomyślna, ale znów wdała się infekcja i przetrzymała go w szpitalu, do którego niestety wracał teraz regularnie. Ostatnio zatrzymano go tam na dłużej w Boże Narodzenie zeszłego roku i od tamtej pory do opinii publicznej zaczęły przeciekać wieści złe, a z czasem coraz gorsze. Wiadomo, że jest taki… W domu rodzinnym w Zduńskiej Woli od zawsze było mnóstwo książek i Paweł dość wcześnie uzależnił się od światów wykreowanych. I już wiedział: praca przy taśmie i odbijanie karty pracowniczej o szóstej rano absolutnie nie wchodzi w grę. Czyli studia aktorskie we Wrocławiu. Filmowi Królikowski przydał się w tych niespokojnych latach 80., kiedy rodzime młode kino próbowało powiedzieć coś ważnego o Polsce, penetrując margines społeczny. Hardy, niesformatowany, aspołeczny – świetnie wypadał w rolach rozmaitych nadwiślańskich desperados. Raz drobny awanturnik w „Dniu kolibra” (1984), raz narkoman jak w filmie „Pantarej” (1987). Kiedy przegląda się te stare kadry, ma się wrażenie, że debiutant – ciągle student aktorstwa – gra bez napinki, stara się, ale aż tak bardzo to mu znowu nie zależy. Raczej wypełnia sobą wyznaczony fragment planu, najczęściej zresztą drugiego, a nawet trzeciego. A jest to obecność łatwa, nieinwazyjna, pozwalająca się zapamiętać. Co znaczyło tyle, że jego twarz zaczęła brzmieć znajomo, a sam Królikowski zakumplował się z kamerą. Przydało się, choć nie od razu. Najpierw „śpiewał, tańczył i recytował” w „Truskawkowym studiu” dla podrośniętych dzieciaków w Dwójce. To była jak na początek lat 90. całkiem śmiała próba przeflancowania na polski grunt zachodnich młodzieżowych programów. Jeszcze nie „Rower Błażeja”, ale już całkiem blisko. A sam Królikowski? Trochę amigo spod trzepaka, trochę brat łata, trochę mentor, choć bez przytruwania. Trwało to 13 lat i Królikowski po prostu w telewizji się osadził. Przykładowo napisał tak ze sto tekstów do piosenek, które leciały z ekranu w jego programie. Szło mu tak łatwo, że aż się przestraszył. W każdym razie wiadomo było, że ktoś taki jest i widownia reaguje na niego pozytywnie. Polsat zaczął go więc – gotowego, tak jak stał – angażować do kolejnych seriali: „Przyjaciółki”, „Hotel 52”, „Szpilki na Giewoncie”, „To nie koniec świata”. „Kusy” wchodzi na obroty Żyło się i grało się, bo dookoła po prostu było aktorsko. Aktorem był brat Rafał, aktorką była żona, Małgorzata Ostrowska-Królikowska (dochowali się piątki dzieci), aktorem został syn Antoni, który tymczasem stał się jedną z bardziej wyrazistych twarzy młodego pokolenia. Na wysokie obroty Królikowski wszedł w roku 2005, kiedy telewizyjna Dwójka zaprosiła go do serialu „Na dobre i na złe”, do roli medycznej znakomitości z zakresu onkologii. A on wykonywał tego profesora, jakby od lat nic innego nie robił. Bo umiał pokazać na wyrywki naukową powagę i profesorską kompetencję. Ale jednocześnie empatię i wewnętrzne ciepło lekarza, który jak nikt inny rozumie, że nawet najbardziej zaawansowana medycyna działa tylko do pewnych granic – potem pozostaje już tylko współczucie. Otóż to! Właśnie tej przysiadalności, tej ciepłej, rozumiejącej współobecności w doli i niedoli widownia telewizyjna życzyła sobie od Królikowskiego z roku na rok coraz wyraźniej. Został więc obsadzony przez telewizyjną Jedynkę w roku 2006 w roli Jakuba „Kusego” Sokołowskiego w serialu „Ranczo”. Wszedł w rolę jak obrazek w ramkę. A sam serial z ciekawostki typu obyczajówka z Podlasia szybko awansował na całkiem chwytliwą wizualizację Polski B, która właśnie wstaje z kolan. To ogólnonarodowe kochanie miało się zakończyć po czterech










