Mieliśmy pecha

Mieliśmy pecha

Gdyby wszystkie plany rozwoju stoczni zostały zrealizowane, to bylibyśmy bohaterami, a nie oskarżonymi Rozmowa z Arkadiuszem Gojem, jedynym niearesztowanym członkiem Zarządu Stoczni Szczecińskiej – Pańscy koledzy z byłego kierownictwa stoczni siedzą w areszcie. Pan nie. Dlaczego? – Proszę mi uwierzyć, że nie wiem. Jechaliśmy we trójkę na rozmowy do konsorcjum banków w Warszawie. Zatrzymał nas pod Toruniem patrol policji drogowej. Myśleliśmy, że za przekroczenie prędkości. Ale nie! Przewieziono nas do Torunia, gdzie czekaliśmy kilka godzin na przyjazd ekipy ze Szczecina. Zostałem przesłuchany jako świadek i zwolniony. Tamtych dwóch zatrzymano. – Prasa i dzienniki telewizyjne pełne są informacji o waszym sposobie okradzenia stoczni. – Nie okradliśmy stoczni! Ale po przejęciu upadającego, zadłużonego przedsiębiorstwa zatrudniającego około 3,8 tys. pracowników, stworzyliśmy wielką firmę zatrudniającą ponad 10 tys. ludzi. – Fakt – parę lat temu Stocznia Szczecińska była naszą narodową dumą. Wówczas wszystkie publikatory nie mogły się was nachwalić. Jeśli ktoś źle mówił o polskiej prywatyzacji, odpowiadano: „A Stocznia Szczecińska?”. Jak doszło do obecnego stanu? – Złożył się na to cały ciąg przyczyn. Można powiedzieć: nieszczęść. Były też błędy. Stocznia była bardzo mocnym organizmem ekonomicznym. Każda z tych przyczyn – pojedynczo – nie byłaby w stanie nam zagrozić. Wszystkie razem położyły nas. – Ile razy mogą się mylić fachowcy? – Transakcje oceniane teraz jako nie bardzo trafione miały na celu obronę holdingu przed wrogim przejęciem. Baliśmy się – nie bez podstaw – że przejmie nas konkurencja, a to groziło zamknięciem naszej stoczni. Nasze nerwowe ruchy były wynikiem niepowodzenia planu podniesienia kapitału zakładowego. Pomysł był taki, że znajdziemy inwestora finansowego, tj. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Bank nawet był skłonny pójść na to. W stoczni odbył się zjazd gubernatorów tego banku. Wszystko wskazywało na to, że dostaniemy pomiędzy 70 a 100 mln dol., co pozwoliłoby jednocześnie przejąć większościowy pakiet akcji Stoczni Gdynia i Zakładów Cegielskiego. Bank postawił tylko warunek, że transakcja musi mieć akceptację rządową. Był to rok 1997. Przed wyborami rząd nie zdecydował się na podjęcie takiej decyzji. Po wyborach – władze AWS – też nie. Po roku oczekiwań bank się wycofał. Tu w grę weszła Grupa Przemysłowa. – Rozumiem, że mówi pan o sześcioosobowej spółce prezesów Stoczni Szczecińskiej. – Tak się to dzisiaj przedstawia. Wtedy w grupie był też Polski Bank Rozwoju, Warta i osoby spoza stoczni. Udziałowcem jest do dziś Amerykanin polskiego pochodzenia, pan Polan. Potem bank i Warta wycofały się, sprzedając swoje udziały. Dziś grupa składa się z 11 osób, choć gazety mówią tylko o sześciu prezesach. – Ale po co była ta grupa? – Długo trzeba byłoby tłumaczyć, dlaczego tak się stało. Najważniejsze jest to, że obowiązujące przepisy umożliwiały tylko taką drogę zatrzymania akcji stoczni. Sytuacja przedsiębiorstwa była wówczas doskonała, budowaliśmy ponad 20 statków, obroty grubo przekraczały 500 mln dol. Ale wiedzieliśmy, że w tym przemyśle kryzys następuje mniej więcej co dziesięć lat. Udało nam się obniżyć koszty naszego funkcjonowania o 20%, ale spadek cen był znacznie większy. Jeśli przedtem kontenerowiec kosztował do 30 mln dol., to jego cena spadła do 22 mln, a Chiny oferują dziś takie statki po 19 mln. nasza jakość była nieporównanie wyższa, ale decydowały względy cenowe. Musieliśmy dostosować się do wymagań rynku. Dotąd największe statki, jakie mogliśmy budować, nie przekraczały 33,5 tys. ton. Postanowiliśmy, że konieczna jest inwestycja – budowa nowej pochylni. Nowa pochylnia jest przystosowana do budowy ponad dwukrotnie większych jednostek. Ale okazało się, że w tym czasie wydajność spadła dramatycznie. Wzrósł więc niepomiernie koszt własny budowy kolejnych jednostek. A kiedy oddaliśmy pochylnię, nie udało nam się uzyskać poprzedniej wydajności. – Dlaczego tak się stało? – To prawdopodobnie jeden z naszych błędów. Kiedy przebudowywaliśmy pochylnię, produkcja w naturalny sposób się zmniejszyła, ale nie zwalnialiśmy ludzi, bo liczyliśmy, że po zakończeniu inwestycji ci fachowcy będą potrzebni. W tym czasie nastąpiło rozprzężenie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 28/2002

Kategorie: Kraj