Minister ”na niby”

Minister  ”na niby”

Jest, a jakby go nie było, czyli sto dni szefa resortu kultury

Po ponad stu dniach urzędowania, minister kultury, Kazimierz M. Ujazdowski, w blasku jupiterów wystąpił z propozycją ogłoszenia kultury priorytetem rządu w roku 2001. Ogłosił ambitny program promocji kultury w kraju i za granicą, podkreślił potrzebę upowszechniania czytelnictwa, inwestowania w muzealnictwo oraz zwiększenia budżetu na wydatki związane z mecenatem państwa nad kulturą.
Na razie jednak nie zanosi się na zwiększenie nakładów na kulturę w budżecie państwa. Zapytany, czy premier i ministrowie wiedzą już o jego pomyśle, minister Ujazdowski odpowiada wykrętnie: – Mój pomysł nie może być dla nikogo zaskoczeniem (“Rz” 14.7. br.).
Pomysł rzeczywiście nie jest zaskoczeniem, bo nowy minister umie ładnie mówić o tym, jak to kultura jest ważna. Ale z tego, jak dotąd, nic nie wynika dla kultury. Za to wizerunek ministra wyraźnie się poprawia.
Organizując z wielkim szumem spotkanie z prasą, minister Ujazdowski dał sygnał, że skończył się dla niego okres ochronny. A zatem

pora na podsumowanie

dotychczasowych dokonań ministra.
Kiedy ogłoszono jego nominację, środowiska twórcze nie kryły swego niezadowolenia: oto kulturą ma rządzić człowiek, który nigdy nie miał z nią nic wspólnego, poza tym, że może czyta książki, czy chodzi do kina. Nie znający środowisk twórczych i przez nie nieznany, nigdy nie wypowiadał się publicznie na temat kultury, nie ma też doświadczenia jako menedżer. Twórcy na ogół nawet nie znali jego nazwiska. Potem zdziwili się jeszcze bardziej, gdy przeczytali w gazetach notę biograficzną nowego ministra, który okazał się aktywnym politykiem, działaczem prawicy. “Wygrał interes partyjny, nie kompetencje” – skwitowali. Nastawienie do nowego szefa resortu pogorszyło się jeszcze, kiedy zaczęto mówić, że od dawna był dyżurnym kandydatem na różne wysokie stanowiska, także ministra edukacji i sprawiedliwości. On sam zaś otwarcie przyznał, że od dwóch lat przygotowywał się do objęcia resortu kultury (“Rz” 13.03. br.).
Aby poprawić swój wizerunek, minister Ujazdowski od pierwszych dni urzędowania dużo mówił o misji, posłannictwie i doniosłej roli kultury, oświadczył też, że ma powołanie do służby publicznej. Jego górnolotne hasła na nikim jednak nie zrobiły wrażenia: zbyt są wyświechtane.
Wówczas pan Ujazdowski uderzył w inny ton. W wywiadzie udzielonym PAP-owi, a następnie przedrukowanym w wielu gazetach, powiedział, że chce zapewnić “wysoką pozycję polityki kulturalnej w rządzie, a także w systemie wydatków publicznych” i że pragnie “wyprowadzić ten spychany na margines resort z kryzysu”. Pierwszy raz minister oświadczył publicznie, że kultura jest na marginesie zainteresowań rządu i w kryzysie, nie ma na nią pieniędzy, nie ma też polityki kulturalnej – i dopiero on to zmieni, stworzy warunki mecenatu państwa. Słowa te rozbudziły pewne nadzieje. Jednak prawda jest taka, że budżet kultury przykrojono do rekordowo niskiego poziomu, obowiązującego w Albanii – 0,33%, co jest równoznaczne z całkowitą rezygnacją z mecenatu państwa nad twórczością. Kiedy na zebraniu sejmowej Komisji Kultury (26.04. br.) minister powiedział, że chce walczyć o większy budżet, marzy mu się 1% – posłowie ucięli:

“Każdemu wolno marzyć”.

Pan Ujazdowski niemal w każdym wywiadzie, nawet nie pytany, przywołuje nazwiska swoich mistrzów intelektualnych: Romana Dmowskiego oraz prawicowego publicysty, Adolfa Bocheńskiego. Z pisarzy wymienia tylko Françoisa Mauriaca, sztandarowego autora katolicyzmu. W niemal wszystkich wypowiedziach w kółko odmienia przymiotnik “konserwatywny”.
Zapytany tuż po objęciu urzędu, z jakim planem przychodzi do ministerstwa, odpowiada wymijająco: “Moja konserwatywna motywacja działania nie będzie bez znaczenia” (“Rz” 13.03. br.); “Kultura i dziedzictwo narodowe to naturalne pole troski konserwatystów” (“Życie” 10.03. br.).
Warto więc przyjrzeć się, co pan Ujazdowski rozumie jako konserwatyzm: “Konserwatysta, będąc przekonany o tym, że etyka chrześcijańska i tradycyjne wartości są źródłem prawdziwego rozwoju społeczeństw, szuka w każdych warunkach możliwości pomnożenia potencjału narodowego. Jestem przekonany, że konserwatyzm ma do spełnienia w Polsce wielkie zadania. Po pierwsze, bronić kultury przed tym, co Jan Paweł II nazywa cywilizacją śmierci” (“Głos Pomorza” 9.05.97). Innymi słowy, dla pana Ujazdowskiego liczy się tylko ta część kultury, która związana jest z duchem katolicyzmu. Reszta jest nieistotna, wszak nie jest “źródłem prawdziwego rozwoju społeczeństw” (zatem fałszywego?), bo może sprowadzić społeczeństwo na manowce wolnomyślicielstwa.
W tym kontekście warto przypomnieć, jak pan Ujazdowski wyobraża sobie przyszłość kraju: “Chcemy (konserwatyści – przyp. red.) modernizacji Polski, ale w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi. Po pierwsze dlatego, że jesteśmy katolikami, po drugie – bo uważamy, że utożsamienie reform z obyczajowym liberalizmem odpycha od nich rzesze wyznającego tradycyjne wartości społeczeństwa” (“GW” 15.07.93). Czyli Polska, tak jak kultura, może się rozwijać tylko w jednym kierunku: na prawo.
I to w zasadzie jedyny program, z jakim pan Ujazdowski pojawił się w resorcie kultury. Od pierwszych dni urzędowania zaczął wcielać go w życie. Dużo mówił o tym, że państwo musi prowadzić porządną politykę kulturalną, nie poprzestawać na doraźnych działaniach. Niestety, dość szybko przekonaliśmy się, w którą stronę ta polityka będzie zmierzać.
Pierwszym posunięciem ministra Ujazdowskiego było zwiększenie listy dotowanych czasopism, zatwierdzonej przez poprzednika, Andrzeja Zakrzewskiego, o trzy dodatkowe pozycje: ultraprawicowe “Frondę” i “Arcana” oraz tytuł jezuitów “W drodze”. Uzasadniając arbitralną decyzję o dodatkowych subwencjach, pan minister powiedział, że “roli kulturotwórczej “Frondy” i “Arcan” nie kwestionują nawet przeciwnicy ideowi” (“RZ” 13.03. br.), co jest dużym nieporozumieniem, gdyż kwestionują – i to nie tylko przeciwnicy, ale i zwolennicy ideowi. Pisma są pod względem artystycznym marne, mają śladowy krąg odbiorców. Za to czasopisma wartościowe, z wieloletnią tradycją, osadzone w środowisku – “Literatura”, “Sztuka”, “Regiony”, “Poezja” – nie otrzymały od pana ministra ani grosza.
Zabawne, że mówiąc o swoich planach, minister podkreślił: “Będę stosował formułę respektowania pluralizmu, w szczególności zaś wspierania tytułów odgrywających istotną rolę w życiu kulturalnym” (“Rz”, op. cit.). No i mamy:

taki pluralizm, jaki minister.

Wydawcy, którzy nie otrzymali dotacji na czasopisma, są rozgoryczeni. Mimo iż złożyli w resorcie wymagane dokumenty, do dziś nie otrzymali odpowiedzi, z jakich powodów ich tytuły nie otrzymały subwencji. Otrzymały je za to inne, nie spełniające warunków, łamiące zasadę, że czasopismo dotowane przez resort nie może równocześnie korzystać z dotacji innych źródeł budżetowych, np. samorządu, władz lokalnych. Redaktorzy naczelni, którym jeszcze minister Wnuk-Nazarowa obiecała dotacje, wydali już tegoroczne numery i zadłużyli się w drukarniach, od wielu z nich kolporterzy domagają się zwrotu przyjętych przez nich wpłat na prenumeratę. Od tygodni przemierzają oni korytarze ministerstwa, ale dowiadują się, że nikt nic nie wie, nikt nie decyduje. Ministerialni urzędnicy często nie mają pojęcia o istnieniu wielu renomowanych czasopism kulturalnych, nie znają nazwisk ich szefów, nie znają nazwisk licznych twórców i artystów. Ci ostatni zresztą nie pojawiają się w resorcie. Rozeszła się w środowisku opinia, że w ministerstwie nikt nikogo nie zna.
Pan minister zresztą nie stara się poznać środowiska – nie pokazuje się w teatrze, operze, filharmonii, “zaszczycił” tylko jedną wystawę plastyczną – “Polonia, Polonia” w Zachęcie (ponad dwa miesiące po objęciu urzędu) i to, jak mówią w resorcie, przez pomyłkę: myślał, że będzie to wystawa patriotyczna, w duchu mesjanistyczno-chrześcijańskim – i spotkała go niespodzianka. W środowisku żartowano, że minister miał

wejście smoka.

Obejmując urząd, minister Ujazdowski obiecywał: “Będę dążył do tego, by przyjęte rozwiązania prawne pozwalały na rozwój instytucji kultury i dobre zarządzanie nimi”. “Które instytucje ma pan na myśli? ” – pyta dziennikarz. “Na przykład Teatr Narodowy” (“Życie Warszawy”, 17.03. br.). Kilka tygodni później okazało się, że Teatrowi Małemu, który jest częścią Teatru Narodowego, grozi likwidacja, bo właściciel budynku podniósł czynsz o 400%. Środowiska twórcze podniosły larum. I co zrobił pan minister? Czy zwiększył budżet Narodowego, aby starczyło na czynsz dla Małego albo znalezienie innego lokum? Nie. Napisał list do marszałka Sejmiku Województwa Mazowieckiego, jaki to Mały jest ważny. Radni sejmiku dziwili się potem, dlaczego instytucja należąca do samorządu miałaby dotować teatr państwowy, jeśli samorząd nie może wyprosić od państwa środków na własne teatry i galerie. Widzimy więc, że strategia ministerstwa jest kompromitująca. Tym bardziej że w gestii ministerstwa są tylko dwa teatry – krakowski Stary i warszawski Narodowy.
Niepokój budzi też sprawa zbliżającej się wystawy Frankfurt 2000. Minister Ujazdowski powołał czwartego już pełnomocnika (poprzedni zrezygnował) i ta zmiana personalna jest jedynym znaczącym wydarzeniem wokół całej imprezy. Nastąpiła też zmiana organizacyjna, budząca wątpliwości. Otóż biuro pełnomocnika ds. Frankfurtu, przez które przewija się mnóstwo znaczących osób, przeniesiono z wielkiego gmachu ministerstwa do jednego pokoju w Fundacji Kultury. Tę dziwną decyzję szefowa Departamentu Promocji Twórczości, Agnieszka Komar-Morawska, uzasadniła następująco: “Tam się szybciej podejmuje decyzje, a w ministerstwie wolno się podejmuje decyzje”. Nie wspomniała, że resort przez tyle czasu nie założył nawet konta, na które mogłyby wpływać pozabudżetowe środki od sponsorów, a Fundacja przynajmniej ma konto.
Po odebraniu od prezydenta nominacji na ministra kultury pan Kazimierz Ujazdowski zapewnił, że nie chce być ministrem na niby. Bilans jego pierwszych stu dni świadczy o tym, że stało się inaczej.
Fot. Michał Mutor, Radosław Bugajski/Agencja Gazeta, Marcin Smulczyński

Wydanie: 2000, 29/2000

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy