W Polsce ciągle istnieją niewidoczne granice zaborowe. Granice mentalne Prof. Jacek Purchla – historyk sztuki i ekonomista, znawca dziejów Krakowa i historii rozwoju miast, specjalista w zakresie dziedzictwa kulturowego. Członek Polskiej Akademii Umiejętności. Profesor zwyczajny Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Uniwersytetu Jagiellońskiego. W latach 1990-1991 wiceprezydent Krakowa. Od 1991 r. dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie. Kto wymyślił Galicję? – Austriacka dyplomacja, która podczas pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. poszukiwała uzasadnienia dokonanego podboju. W historii monarchii Habsburgów był to największy nabytek terytorialny i obszar, który trzeba było zdefiniować. Galicja jest sztucznym tworem i nawet jej granice trudno było wyznaczyć. Myślę zwłaszcza o niewielkiej rzece Zbrucz. Dzisiaj linia Zbrucza ma głębszą konotację, ale wtedy jej wybór był oparty na dużej dozie przypadkowości. Polityka potrzebowała mitu, więc go stworzono? – Każdy agresor i zaborca, a takim była wtedy Austria, szuka dla siebie legitymizacji w szerszym, międzynarodowym kontekście. Jedynym paragrafem, jaki wiedeńscy dyplomaci znaleźli na tę okazję, było przypomnienie, że skoro cesarzowa Maria Teresa jest również królową węgierską, ma prawo do terytoriów, nad którymi na długo przed nią, jeszcze w średniowieczu, panował inny władca tego kraju – Koloman. Stąd nazwa Królestwa Galicji i Lodomerii, będąca zlatynizowaną wersją nazw dwóch ruskich księstw: halickiego i włodzimierskiego. Nazwa paradoksalna, bo terytoria tych księstw odpowiadały tylko niewielkiemu obszarowi austriackiej Galicji, która przed I wojną światową była największym krajem koronnym monarchii Habsburgów. Fenomenem jest to, że sztuczny twór, który na mapie Europy trwał zaledwie 150 lat, pozostaje tak ważny dla naszej tożsamości. Zresztą nie tylko naszej, lecz także ukraińskiej. Był to twór nie tylko sztuczny, ale i wielonarodowy. Czy istnieje jedna opowieść o Galicji? – Perspektywa polska jest zupełnie inna niż austriacka. Austriacka z kolei różni się od ukraińskiej. Po Holokauście zupełnie odmienna jest też perspektywa żydowska. Konflikty pamięci są fascynującym zjawiskiem i ciekawym problemem. Naszą wystawą próbujemy je pokazać poprzez historyczne eksponaty, choć nie jest to wystawa historyczna. Próbujemy skonfrontować historię z pamięcią i pamięć z historią. Bo pamięć i historia to dwie różne rzeczy. Chcemy się rozprawić z fenomenem pamięci, z różnymi pamięciami zbiorowymi, ale też z niepamięcią. Galicja prowokuje do szerszej refleksji dotyczącej tego, czym one są. Zwłaszcza w Europie Środkowej. Wiemy mniej więcej, jak wygląda pamięć polska. Jednak mówi pan, że są też pamięci austriacka, ukraińska, żydowska. Z pozoru powinny być podobne, bo dotyczą tego samego tworu, ale takie nie są? – Oczywiście. Więcej nawet. Różnią się nie tylko pamięci poszczególnych narodów. Nasza także zmieniała się w czasie. Wystarczy zajrzeć do podręczników. Z jednej strony jest rzeź galicyjska. Rabacja, która wstrząsnęła polską świadomością połowy XIX w. I nie tylko połowy, bo jeszcze w „Weselu” Wyspiańskiego pojawia się Jakub Szela. Ale jest również strona druga. Polska pamięć o Galicji, w odróżnieniu od pamięci o zaborze rosyjskim lub pruskim, jest bardzo ciepła. Czas autonomii galicyjskiej wyparł z naszej pamięci wszystko to, co źle kojarzyło się z Austrią. Dziś nasz polski mit Galicji to bardzo często nostalgia i idealizacja przeszłości. A jak Galicję pamiętają zaborcy – Austriacy? – Zaczyna się od zjawiska, które na wystawie nazywamy tabula rasa. Dla Austriaków Galicja była terra incognita. Kolonizacja, którą tam prowadzili, na swój sposób przypominała odkrywanie terytoriów amerykańskich przez Europejczyków. Dlatego w pierwszej połowie XIX w., ale i później, nazywano niekiedy Galicję Halb-Asien, czyli Pół-Azją. Widziano ją jako egzotyczną krainę położoną za górami, za lasami. Kraj niedźwiedzi. Przykryła to tragedia I wojny światowej. Jeżeli dziś Galicja jest jeszcze przypominana, to przede wszystkim w związku z apokalipsą lat 1914-1918. Z kolei dla Żydów pamięć rozpięta jest pomiędzy mitem Galicji jako Matki Izraela, kojarzącej się przede wszystkim z tradycją chasydów i sztetli – świata całkowicie wyizolowanego z kontekstu (do dziś tradycja ta pozostaje żywa w Izraelu, ale też w Stanach Zjednoczonych, np. na Brooklynie)… pomiędzy bogactwem kultury galicyjskich Żydów a tragedią Holokaustu. Ma ona w sobie dwa bieguny. Biegun życia i biegun śmierci. Obydwa są rozpięte nad pamięcią o Galicji.









