Napadając na radiostację, niemieccy prowokatorzy nie mieli polskich mundurów Głośna prowokacja gliwicka niewypałem? Nie do wiary. A jednak… Hitler zlecił tandemowi Himmler-Heydrich1 zainscenizowanie rzekomo polskich prowokacji granicznych, by móc propagandowo – szczególnie wobec zagranicy – uzasadnić napaść na Polskę. Nie przeszkadzało mu to równocześnie traktować prowokacje lekceważąco, gdy na odprawie 22 sierpnia 1939 r. otworzył się przed generałami: „Dostarczę propagandowych przyczyn dla wybuchu wojny, obojętne, czy wiarygodnych. Zwycięzcy nikt nie będzie pytał, czy przyczyna była prawdziwa”. Wspomniany wyżej duet wykonał rozkaz z olbrzymią nadwyżką, bo przygotował ponad 200 takich incydentów2, z których faktycznie zainscenizowano jednak tylko kilkanaście, na krótko przed wybuchem wojny i po nim. Hitler mówił 1 września 1939 r. o czternastu polskich prowokacjach w tym o „trzech bardzo poważnych”, lecz nie wymienił żadnej, bo nie chciano, by miejscowi zaczęli dociekać szczegółów, dowiedziawszy się, że miał tam miejsce graniczny incydent. W encyklopediach, pracach historyków krajowych i zagranicznych, w publicystyce historia utrwaliła właściwie tylko prowokację gliwicką – sfingowaną napaść polskich powstańców na niemiecką radiostację w Gliwicach 31 sierpnia 1939 r. o godz. 20.00. Historia utrwaliła ją zapewne dlatego, że była to akcja najbardziej spektakularna, widowiskowa, w dodatku dokonana nie na terenie granicznym, lecz w niemieckim mieście. Ponadto nagłośniona została imiennie przez hitlerowskie media. Tymczasem akurat ta prowokacja – o paradoksie – okazała się niewypałem, bo była przygotowana po partacku. Z kolei w jej powojennych opisach zarówno w kraju, jak i za granicą popełnia się do dziś kardynalne nieścisłości faktograficzne. Przypomnijmy jednak najpierw w skrócie jej przebieg. Heydrich wezwał 10 sierpnia Hauptsturmführera Alfreda Helmuta Naujocksa, o którym mówił, że „nie wie on, co to nerwy”, i polecił mu upozorowanie napaści Polaków na radiostację. Naujocks, członek SS od 1931 r., a więc jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, zdobywał już w takiej specjalności pierwsze ostrogi, bo w 1934 r. w Czechosłowacji dokonał zamachu na tajną radiostację niemieckich rywali, prześladowanych konkurentów Hitlera spod znaku „Czarnego Frontu” Ottona Strassera. Jeszcze bardziej zaskarbił sobie uznanie Heydricha jako specjalista od fałszowania paszportów i innych dokumentów. Na zamówienie przygotował dokumentację, mówiącą o tajnej współpracy Reichswehry (poprzedniczki Wehrmachtu) i radzieckich generałów z marszałkiem Tuchaczewskim na czele, by zdetronizować Stalina. Heydrich dyskretnie via Praga podrzucił to Stalinowi, uruchamiając krwawą czystkę w radzieckim korpusie oficerskim. Naujocks, zakodowawszy w pamięci skromny szkic napaści przekazany mu przez szefa, dobrał sobie na własną rękę pięciu kompanów i dwoma samochodami ruszyli 15 sierpnia do Gliwic, gdzie rozlokowali się w hotelach. Udali się tam tak wcześnie, bo pierwotnie Hitler wyznaczył datę napaści na Polskę na 25 sierpnia. Niecierpliwie czekali na telefon z Berlina z hasłem wywoławczym: „Babcia zmarła”. O przyczynie obecności w Gliwicach zamachowcy dowiedzieli od Naujocksa dopiero 31 sierpnia, dwie godziny przed akcją. Nazwisk swych kompanów nie ujawnił nawet po wojnie. Ruszając na teren radiostacji, zostawili w hotelu wszystkie papiery mogące służyć do identyfikacji, także fałszywe dowody osobiste, na jakie zameldowali się w recepcji. Miejscowa policja, której wzmożone patrole obsadziły wszystkie ważniejsze obiekty miasta, została 31 sierpnia niespodziewanie wycofana z terenu radiostacji, ponieważ komendant policji gliwickiej otrzymał od przełożonego takie polecenie z wyjaśnieniem, że ochronę radiostacji przejmuje od zaraz policja bezpieczeństwa SS. Zaskoczony tym komendant odmówił wykonania rozkazu, dopóki nie nadeszło z Berlina pisemne potwierdzenie decyzji. Nie napotkawszy żadnej przeszkody, napastnicy wkroczyli na teren radiostacji, obezwładnili nieliczny personel, terroryzując go bronią. Mieli jednak kłopoty z uruchomieniem aparatury nadawczej, ponieważ omyłkowo wdarli się nie do budynku, gdzie znajdowało się studio rozgłośni, lecz do zabudowań na drugim krańcu Gliwic, gdzie zamontowano jedynie urządzenia techniczne radiostacji. Gliwice ponadto nie nadawały własnego programu, retransmitowały jedynie program rozgłośni wrocławskiej pracującej na tej samej fali średniej, ale o znacznie większej mocy. Z pomieszczeń, które zajęli prowokatorzy, nie można było przerwać programu wrocławskiej rozgłośni. Napastnicy nie byli tego wszystkiego świadomi. Popędzani upływającymi minutami (całą operację mieli wykonać w czasie nie dłuższym niż 20 minut), działając z bezradną nerwowością, argumentem pięści wydobyli w końcu z zakamarków zakurzony tzw. mikrofon burzowy, o słabej, lokalnej tylko mocy, który służył do ostrzegania miejscowej ludności przed poważniejszymi zakłóceniami pogody. Mikrofon
Tagi:
Eugeniusz Guz









