Moc pierścienia

Moc pierścienia

Nowozelandzki reżyser dokonał czegoś, co wydawało się niemożliwe i przeniósł na ekran trylogię Tolkiena Wiadomość brzmiała niewiarygodnie. Znalazł się śmiałek gotów podjąć się przeniesienia na ekran „Władcy Pierścieni”. W Internecie – ulubionym miejscu wymiany poglądów wzburzonych fanów fantasy (przypomnijmy choćby rodzimego „Wiedźmina”) – zawrzało. Przecież już dawno uznano, że „Władcy” nie da się sfilmować. I kto śmiał porwać się na ich świętość? Jakiś facet z Nowej Zelandii, który dotąd specjalizował się w horrorach, a jedynym jego filmem, który zachwycił krytykę, był „Heavenly Creatures”, m.in. z Kate Winslet. Nie wzięli jednak pod uwagę tego, że Peter Jackson jest jednym z nich – ludzi, których przygody Froda, Gandalfa, Aragorna i Arweny obchodzą więcej niż losy sąsiadów za ścianą. „W pewnej norce mieszkał sobie pewien hobbit” – tak brzmiało pierwsze zdanie „Hobbita”, którego John Ronald Reuel Tolkien napisał w 1930 r. Szybko okazało się, że czytelnicy chcą poznać dalszy ciąg tej książeczki. Przez kolejne 12 lat z przerwami oksfordzki profesor, zapalony językoznawca, wielbiciel germańskich, celtyckich i skandynawskich legend i sag, pisał dzieło, które rozpaliło wyobraźnię rzesz czytelników na całym świecie – „Władcę Pierścieni”. Powstała prawdziwa mitologia, z mnóstwem relacji wojennych, drzew genealogicznych, pieśni o bohaterskich czynach, map, kalendarzy, starożytnych alfabetów i zapomnianych stworzeń. Jednym słowem, zniewalająca wizja, a zarazem senny koszmar filmowca. Tylko taki szaleniec i miłośnik Tolkiena jak Peter Jackson mógł przekonać producenta Saula Zaentza, właściciela praw do ekranizacji, że warto podjąć się nakręcenia filmowej trylogii. Po pierwsze, kino „dojrzało” pod względem technicznym do zmierzenia się z dziełem Tolkiena, a sam Jackson ma własne studio tworzące efekty specjalne – Weta Digital. Drugi atut to… Nowa Zelandia, która okazała się idealnym Śródziemiem. Bajeczne krajobrazy w połączeniu z efektami specjalnymi i olśniewającymi dekoracjami sprawiają, że strona wizualna filmu zdecydowanie dominuje. Całą koncepcję plastyczną oparto na rysunkach Alana Lee i Johna Howe’a, najbardziej znanych ilustratorów trylogii. Z tej strony atak fanatyków więc nie groził, powszechnie bowiem uznaje się, że najlepiej uchwycili oni świat Tolkiena. Rozmach, z jakim sfilmowano sceny w krainach cienia, tempo, z jakim kamera nurkuje w głąb mrocznych kopalni, gdzie na dnie, wśród błota i szlamu, rodzą się obrzydliwe orki, przypomina o poprzednich zainteresowaniach filmowych reżysera. W sielankowych sceneriach wartka akcja, pełna spektakularnych pogoni i walk, zwalnia i nawet najciekawsi bohaterowie nieco bledną. Film afirmuje przyjaźń, odwagę i poświęcenie, pokazuje prawdziwe emocje. Właśnie – prawdziwe. Bo Jackson postawił na realizm, jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało w przypadku gatunku fantasy. I może to jest klucz do sukcesu, może między innymi dlatego film uznawany jest przez wielu krytyków za coś więcej niż tylko ekranową bajkę – za wydarzenie. Wszak sam Tolkien twierdził, iż „baśń nie toleruje żadnej ramy ani technicznych wybiegów sugerujących, że cała historia jest wymysłem lub złudzeniem”. Film Jacksona czeka nieuchronna konfrontacja z innymi produkcjami tego gatunku, od „Gwiezdnych Wojen” – których twórca, George Lucas, chętnie przyznaje się do inspiracji Tolkienem – do „Harry’ego Pottera” i naszego „Wiedźmina”. Jego przewaga wynika z dużo lepszej podstawy literackiej, choć to właśnie ona przysporzyła wielu kłopotów realizatorom. Według Petera Jacksona, pisanie scenariusza było prawdziwym koszmarem. Główny problem adaptatorów literatury w ogóle, a fantasy szczególnie, to wymagania czytelników, z których każdy oczekuje, że na ekranie zobaczy własną wizję książki, a jeszcze lepiej – tekst podzielony na sceny i ujęcia. Gdyby jednak Peter Jackson dostosował się do stylu narracji Tolkiena i pokazał nam film złożony z licznych statycznych scen opowiadań i retrospekcji, przerywanych długimi pieśniami opiewającymi czyny bohaterów, naraziłby się na niewybredne epitety pod adresem jego zdolności reżyserskich. Jak każda ekranizacja wielkiej literatury „Drużyna Pierścienia” nie dorówna literackiemu pierwowzorowi, ale nie o to przecież tak naprawdę chodzi. Lepiej więc zostawić uprzedzenia przed drzwiami kina i dać się porwać wspaniałemu widowisku. Peter Jackson starał się zachować wątki i postaci ważne dla przebiegu akcji, wykluczając lub sprowadzając do minimum te, które nie odgrywają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2002, 2002

Kategorie: Kultura