Mój przyjaciel Mozart – rozmowa z Laco Adamikiem

Mój przyjaciel Mozart – rozmowa z Laco Adamikiem

Jestem już na tyle stary, że mogę zdradzić najintymniejsze tajemnice zawodowe Laco Adamik – właśc. Ladislav Adamík – reżyser teatralny, filmowy i operowy pochodzenia słowackiego. Studiował architekturę w Bratysławie, a w Pradze w 1973 r. ukończył reżyserię na Akademii Filmowej. Od 1972 r. mieszka w Polsce. Autor widowisk telewizyjnych, przez wiele lat związany z Telewizją Polską, był m.in. dyrektorem artystycznym Programu I. Uchodzi za prekursora zastosowania w telewizji najnowszych technik realizatorskich. Od lat jest głównym reżyserem Opery Krakowskiej, ostatnio wyreżyserował w niej „Wesele Figara” Mozarta. Były mąż reżyserki Agnieszki Holland i ojciec reżyserki Katarzyny Adamik. Rozmawia Paweł Dybicz Jest pan absolwentem szkoły filmowej, ale poszedł pan w stronę teatru. Czy to dlatego, by nie konkurować z ówczesną żoną, Agnieszką Holland?– Nie od razu kierowałem się w stronę teatru. Kiedy skończyłem reżyserię filmową i telewizyjną w Pradze, miałem zamiar spełniać się w filmie, ale od samego początku pociągała mnie też telewizja. Z Agnieszką w Pradze nieustająco siedzieliśmy w kinie, byliśmy zafascynowani filmem, tym bardziej że to był okres świetności czeskiej i francuskiej szkoły filmowej. W czasie praskich studiów moi profesorowie mówili mi, że mam telewizyjne myślenie. Kiedy się znalazłem w Polsce, miałem zamiar pracować z kamerą, wyrażać się środkami filmowymi. Nawet gdy w 1973 r. zrealizowałem mój pierwszy teatr telewizyjny – „Białą zarazę” Karela Capka – to był to dla mnie film, bo zawsze uważałem, że Teatr Telewizji to nie jest teatr, tylko mały film.Konkurencja z Agnieszką oczywiście istniała. Ona ma bardzo duży temperament, jest silną osobowością, co być może wpłynęło na to, że nam później w życiu niezbyt razem wychodziło. Ale na pewno nie miało to wpływu na to, że zacząłem robić Teatr Telewizji.Dlaczego traktował pan Teatr Telewizji jak film?– Mój pierwszy spektakl Teatru Telewizji był nagrywany metodą prawie na żywo. Nagrywaliśmy go w jednym kawałku, ale potem mogłem go montować. Zrobiłem, jeśli się nie mylę, osiem sklejek, coś tam dopasowywałem. Ta technologia pracy na żywo zbliżała Teatr Telewizji do teatru klasycznego, ale wraz z rozwojem środków technicznych okazało się, że jest to jednak język filmowy. Dlatego nie uważam, że uciekałem od filmu, bo zacząłem w Polsce od teatru, filmowanego czy telewizyjnego. Ja od początku starałem się robić teatr jako film. Poza tym kiedy odnosiłem sukcesy w Teatrze Telewizji, robiłem też filmy telewizyjne. SZYBKA SZTUKA Niektóre były doceniane i nominowane do nagród, jak „Mężczyzna niepotrzebny”.– Dodam jeszcze, że zawsze ciągnęło mnie do szybkiej formy w sztuce. Kiedy w Bratysławie studiowałem architekturę, stopniowo traciłem do niej serce, m.in. dlatego, że proces twórczy jest w niej dosyć długi. Od momentu przyjęcia zamówienia i opracowania koncepcji projektu do zbudowania obiektu mija dużo czasu. To wyczekiwanie na finał nigdy mi nie odpowiadało. Na pozór jestem człowiekiem spokojnym, długodystansowcem, ale w rzeczywistości działam szybko. I szybki przebieg twórczy, który obowiązuje w Teatrze Telewizji, bardzo mi odpowiadał. I tak, chociaż jestem wykształconym reżyserem filmowym, spełniam się w teatrze, a moim mistrzem jest życie, bo ono jest najlepszym nauczycielem.Należy pan do nielicznej grupy reżyserów operowych. Co trzeba mieć, by czuć się dobrze w operze? Geny? Jest pan synem muzyka.– Dokładnie nauczyciela muzyki, organisty, multiinstrumentalisty. Na pewno zamiłowanie do muzyki wyniosłem z domu. Człowiek czuje się dobrze wtedy, gdy ma poczucie, że jest potrzebny innym ludziom, że w tej potrzebie się realizuje. Ja w operze czuję się dobrze wtedy, gdy mam przekonanie, że jestem dobrym reżyserem.A co znaczy być dobrym reżyserem operowym?– Reżyseria operowa jest taką samą reżyserią jak każda inna: reżyseria filmu, koncertu czy jakiegoś eventu. Reżyseria operowa różni się od pozostałych jedynie tym, że jest bardzo tajemnicza. Nie można gdzieś pójść i zapytać, jak się ją robi, dlatego że każdy reżyser operowy sam sobie wypracowuje metodę działania, sam zmierza drogą do doskonałości i jego umiejętności są jego tajemnicą. Uświadomiłem to sobie, kiedy jeden z teatrów dramatycznych zadzwonił do mnie z pytaniem, czy wziąłbym udział w warsztatach operowych. Powiedziałem: „Proszę zadzwonić jutro, zastanowię się”. I wtedy pomyślałem sobie, dlaczego mam wyjawiać konkurencji swoje tajemnice, do których dochodziłem ciężką pracą przez całe życie. Odpowiedziałem więc: „Nie mam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 32/2012

Kategorie: Kultura