Teraz jest znacznie więcej plew. Dużo energii idzie na ich odrzucenie Jan Wołek ur. w 1954 r., poeta, pieśniarz, kompozytor, malarz, scenarzysta, juror. W latach 70. laureat Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie i FAM-y w Świnoujściu. Legendarny bard młodej inteligencji. Autor kilku tomów poezji i prozy, utworów dla dzieci i muzycznych spektakli teatralnych m.in. Cygaro dla potrzeb filmu, Oddział dla normalnych, Dwoje na jednośladzie oraz kilkudziesięciu piosenek dla Maryli Rodowicz, Edyty Geppert, Elżbiety Wojnowskiej, Andrzeja Zauchy, Mariana Opani i in. Laureat nagród na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu (1986, 1988, 1990) oraz Nagrody im. Aleksandra Bardiniego. W Kazimierzu Dolnym prowadzi własną galerię autorską. – Drogi panie Janku… Drogi panie Janku, czy was dwóch jest, czy pan jeden? Jak trzeba się nakarmić, ubrać, to jestem jeden! Natomiast jak trzeba się sobą dzielić mam na myśli innych ludzi i pracę twórczą no, to wtedy mam wrażenie, że zaczynam się mnożyć. I momentami mi to dokucza. Czasami zazdroszczę ludziom, którzy wychodzą na godz. 8 do pracy i wracają o 16. Mam 50 lat i nigdy w życiu nie podpisałem żadnej listy obecności, nigdy nie przepracowałem chwili na żadnym etacie. Przeszedłem przez większość życia, trzymając się zawodów artystycznych, co jest wielkim sukcesem, ale też uczy dużej samodyscypliny. Ilu nas jest? Za każdym razem, kiedy zabieram się do nowej pracy, jeśli skończyłem jedną piosenkę czy opowiadanie, muszę wyczyścić całe biurko i jakby nasypać na to białego śniegu… I dopiero wtedy mogę zaczynać wszystko od początku! Zresztą tak samo jest z malarstwem i ze wszystkim, co wcale nie znaczy, że te wszystkie sprawy, którym się oddaję, nie mają jakiegoś wspólnego spoiwa. – Nie wystarczyło ci malarstwo i zacząłeś pisać, nie wystarczyło ci pisanie i zacząłeś śpiewać, nie wystarczało ci śpiewanie i zacząłeś realizować programy telewizyjne. Jakie wspólne spoiwo mają te różne dziedziny, które uprawiasz: piosenka, teatr, poezja, malarstwo, publicystyka? Niesłabnący entuzjazm! Życie raz mi pomagało, raz przeszkadzało, ale entuzjazmu we mnie jednak nie zabiło! Kiedy miałem iść na ASP, poszedłem na filozofię, chcąc zgasić zamiłowanie do malarstwa i sztuk plastycznych. W tym czasie już pisałem i kończąc studia, wiedziałem, że nie będę uczył filozofowania, tylko będę śpiewał. Osiągnąłem jakieś tam sukcesy i zdobyłem uprawnienia zawodowe tzn. zdałem egzamin przed państwową komisją Ministerstwa Kultury i Sztuki, otrzymując dyplom piosenkarza. Ale uprawianie tylu zawodów to był obłęd! Każdy z nich wymaga dbałości o cały jego profesjonalny warsztat. Dla człowieka śpiewającego ballady autorskie ogranicza się to do gitary i jakiegoś nagłośnienia. To inwestycja jednorazowa. Natomiast malarstwo sztalugowe jest czynnością luksusową i farby, i media, i pędzle, i sztalugi, i pracownia. To są wielkie koszty, więc ja mimo całego ogromu sympatii i wielkiej tęsknoty do malarstwa nie mogłem sobie na to pozwolić. Łatwiej mi było utrzymać się ze śpiewania. Ale jak zwykle w takich sytuacjach pomogły mi różne przypadki… Nagle się pochorowałem i skończyło się jeżdżenie na koncerty, skończyło się wstawanie o 3 rano, żeby przejść na kacu albo jeszcze na bani pół miasta do pociągu, który cię zawiezie w kolejne miejsce, gdzie odbębnisz dziennie trzy recitale, znowu zalejesz pałę, prześpisz na fotelu w klubie studenckim dwie godziny, żeby wstać i znów pojechać dalej. Musiałem podjąć jakieś męskie decyzje i wtedy powoli zacząłem wracać do spełniania marzeń! Ani się spostrzegłem, kiedy się okazało, że tych obrazów, które namalowałem, nie ma w mojej pracowni, bo ludzie chcę je kupować. A skoro kupują, mogę malować kolejne! No i tak ta kolorowa lokomotywa zaczęła posuwać się do przodu i posuwa się do dzisiaj. Jestem w szczęśliwej sytuacji, bo jeśli nie chcę malować kolejnego obrazu, bo już się czuję tym zmęczony, piszę piosenkę jakbym wracał do dawno niewidzianej kochanki. Z radością. – Kiedyś byłeś jednym z głównych polskich bardów, dlaczego dziś tak rzadko sięgasz po gitarę? Każdy ma w życiu czas swojej wojny, nawet gdyby ta wojna była zupełnie bezkrwawa, jałowa. Śpiewałem i pisałem, bo nie umiałem inaczej! Był to taki sposób terapii wobec świata, który mnie otaczał, i przede wszystkim wobec mnie samego. Jeżeli
Tagi:
Ewa Gil-Kołakowska









