Morze śmieci po horyzont

Morze śmieci po horyzont

Zanieczyszczenie oceanów to nie tylko pływający plastik, ale też pestycydy i pyły z lądu Wielka Pacyficzna Plama Śmieci, czyli ogromne skupisko głównie plastikowych odpadów, dryfujące mniej więcej w połowie drogi między Hawajami a kalifornijskim wybrzeżem USA, jest zjawiskiem tak powszechnie znanym i dokładnie opisanym, że stało się jednym z popkulturowych symboli walki o czyste środowisko. Pływające wysypisko o powierzchni przeszło pięciokrotnie większej od Polski składa się już teraz z ponad 2 bln pojedynczych elementów i osiągnęło łączną masę ponad 80 tys. ton. Dane te w ubiegłym roku opublikowali naukowcy związani z inicjatywą Ocean Cleanup, start-upem technologiczno-naukowym próbującym oczyścić morza i oceany z plastiku poprzez wyławianie śmieci z wody ogromnymi sieciami. W tym trudnym do wyobrażenia skupisku można znaleźć niemal wszystko, od plastikowych butelek i parasoli po elementy wyposażenia domowego. Według Laury Parker z magazynu „National Geographic” najwięcej jest jednak pojedynczych części sprzętu rybackiego i wędkarskiego. To odkrycie o tyle ciekawe, że dość jasno wskazuje drogę pokonywaną przez śmieci – nie tylko z głębi lądu, ale też bezpośrednio z pływających po oceanach statków. Co więcej, układ prądów na północnym Pacyfiku sprawia, że plama rośnie praktycznie z każdym dniem. Nie jest przy tym wcale tak świeżej daty, jak niektórym się wydaje. Boyan Slat, holenderski przedsiębiorca bałkańskiego pochodzenia, nurek i badacz zanieczyszczenia mórz, przypomina, że pierwsze duże, stałe skupiska śmieci zaczęły się pojawiać w tym rejonie już w połowie lat 90. Oficjalnie zresztą do odkrycia wyspy odpadów na Pacyfiku doszło w 1997 r., choć już wtedy było to wysypisko ogromnych rozmiarów. Wewnątrz można znaleźć obiekty bezsprzecznie udowadniające, że ludzkość zaczęła truć zbiorniki wodne dużo wcześniej. Sam Slat podczas jednej z eskapad na pacyficzne wysypisko w 2012 r. odnalazł w nim m.in. datowaną na 1989 r. czapkę z daszkiem, obudowę Game Boya z wczesnych lat 80. czy kratę po butelkach z piwem z wbitą datą z 1977 r. Choć oczywiście plama rozrosła się przede wszystkim w ostatnich 20 latach, gromadzi śmieci, które po powierzchni oceanów dryfują od wielu dekad. Plama na Pacyfiku jest tak wielka – dosłownie i w przenośni – że w ostatnich latach właściwie zmonopolizowała debatę na temat oczyszczania oceanów. Przykryła tym samym inne, nie mniej szkodliwe zjawiska i procesy. Ich listę należy zacząć od pozostałych dryfujących plam śmieci w różnych częściach świata. Najważniejsza znajduje się kilkaset kilometrów na południowy wschód od wybrzeży Japonii i nazywana jest Wschodnią Plamą Pacyficzną. Choć mniejsza od swojej odpowiedniczki z rejonu Hawajów, jest kluczowa w zrozumieniu mechanizmów, które najpierw tworzą, a potem systematycznie powiększają skupiska śmieci na oceanach. Tak naprawdę bowiem żadna z tych plam nie ma stałej masy ani składu. Dryfujące w nich odpady nie są związane czy sklejone – trzymają je razem prądy morskie. Gdy układ prądów się zmienia, część plastikowych elementów odłącza się od macierzystej plamy i unosi w innym kierunku. Dlatego wschodnia i zachodnia plama śmieci na Pacyfiku są ze sobą powiązane, tworząc swoisty system morskich wysypisk. Obie ciągle rosną, ale następuje między nimi również regularna wymiana śmieci. Co to oznacza dla ogólnego zanieczyszczenia oceanów? Przede wszystkim to, że oprócz dużych skupisk, na których koncentruje się uwaga mediów i modnych start-upów, w każdej chwili nie tylko tworzą się nowe, mniejsze plamy, ale także miliony pojedynczych śmieci dryfują wzdłuż prądów oceanicznych, od jednego skupiska do drugiego. Ich liczba jest tak duża, że Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA), amerykańska agencja rządowa zajmująca się monitorowaniem zanieczyszczenia powietrza i wód, była w stanie wytyczyć nawet „szlaki migracyjne” śmieci między jedną a drugą dryfującą plamą. W ujęciu graficznym wygląda to jak dwa ogromne kolorowe okręgi, jeden na południe od Japonii, drugi na zachód od USA, połączone kilkoma łukami dryfujących odpadów. Przy analizie tych zjawisk pojawia się jednak pytanie, skąd w ogóle w wodach tyle śmieci. Odpowiedź jest złożona i niejednoznaczna. Najłatwiej wyobrazić sobie właśnie butelki, reklamówki czy słomki do napojów, bezrefleksyjnie wyrzucane do rzek i niesione prądami aż na Pacyfik. Takich na pewno bardziej medialnych odpadów jest jednak stosunkowo niewiele. Największym niebezpieczeństwem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2019, 2019

Kategorie: Ekologia