Może to z głupoty?

Przeczytałem reklamowany głośno artykuł w ”Gazecie Wyborczej”, zawierający ostry atak na Janusza Wojciechowskiego, prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Poznałem prezesa, gdy był jeszcze posłem w tej kadencji Sejmu, w której byłem wicemarszałkiem Izby Poselskiej. Ceniłem wysoko pracę i moralną postawę tego posła i byłem jednym z tych, co wypromowali go na stanowisko prezesa NIK. Zarzuty postawione przez gazetę wydały mi się zwyczajnie kłamliwe. Prezydium Sejmu uważnie obserwowało pracę Najwyższej Izby Kontroli i nie pamiętam choćby nawet sygnałów informujących o tym, co podaje gazeta. Gdy funkcje prezesa NIK sprawował, bardzo zresztą dobrze Lech Kaczyński, jeden z najmądrzejszych ludzi Solidarności – też dobiegały słuchy, że przesadza z zatrudnianiem ludzi z Porozumienia Centrum, ale gdy sprawdziłem, kto zacz tam pracuje, okazało się, że były to osoby o dobrych kwalifikacjach. Jakoś wtedy nie było jednak zapotrzebowania na atakowanie Lecha Kaczyńskiego i gazeta nie wytykała mu przyjmowania do pracy ludzi z PC.

Przy lekturze ataku na Janusza Wojciechowskiego miałem wrażenie, iż ja to wszystko już kiedyś czytałem. Mam swoje lata i wiele pamiętam, ale jakoś nie mogłem sobie uzmysłowić, skąd ja to wszystko – co jako rewelacje ogłasza organ Adama Michnika – tak dobrze znam. Oczywiście, nie same fakty, lecz metodę polemiki i pewne chwyty poniżej pasa. Z tymi wątpliwościami kontynuowałem lekturę gazety i trafiłem na ciekawy esej Teresy Boguckiej o wydarzeniach marcowych. Tekst zaczyna się wydrukowanym tłustą czcionką zdaniem: „Nienawistna mowa ćwiczona w PRL-u co parę lat, a to na panach, a to na biskupach, a to na studentach i Żydach, okazuje się dziś narzędziem poręcznym i przydatnym do skupiania ludzi zagubionych, pokrzywdzonych, pozostających z boku, czy na dole”. „Nienawistna mowa”, jak to trafnie nazywa Teresa Bogucka, jest tym, co wydało mi się tak dobrze znajome z dawnych lat, a co z takim zapałem zostało ponownie użyte w ataku na Janusza Wojciechowskiego. Mogło być gorzej. Przypominam sobie sprawę pana Leszczyńskiego, wieloletniego pracownika atomistyki polskiej, u końca kariery reprezentanta naszego kraju w Wiedniu, gdzie zarządzano atomistyką w skali świata. Leszczyńskiemu zarzucono, że w marcu 1968 r. piastował wszystkie wysokie stanowiska, nie mając ukończonej szkoły podstawowej. Taki zarzut w stosunku do dygnitarzy PRL brzmiał racjonalnie, bo wielu z nich robiło kariery w epoce hasła „Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Szkalowano przeto pana Leszczyńskiego skuteczną obmową. Nie zgadzał się z rzeczywistością jeden szczegół. Drobiazg. Pan Leszczyński w roku 1934 uzyskał doktorat na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Prezes Wojciechowski wyjaśnił wszystkie postawione mu plugawe i kłamliwe zarzuty. Zatrudnił ponad 600 osób w czasie swej pracy w NIK. Z tego zaledwie kilku byłych posłów, a lista nazwisk, jakimi posługuje się „GW”, jest bardzo krótka i trudno na niej znaleźć osoby bez kwalifikacji. Smakowite i żywcem rodem z Marca ‘68 są zarzuty, dotyczące młodego Strąka. Cóż, Teresa Bogucka ma rację. Język Marca ’68 pozostaje wiecznie żywy jak pamięć Stalina. Sam doznałem podobnych ataków ze strony „GW”, więc to, co się przydarzyło prezesowi Wojciechowskiemu, mnie nie dziwi. Natomiast zastanawia co innego. Jakie były przyczyny tego ataku? Przypominam, co przed chwilą napisałem. Lechowi Kaczyńskiemu, świetnemu prezesowi NIK-u, można było postawić identyczne zarzuty. Nie było jednak na  nie zapotrzebowania. Teraz się znalazło. Dlaczego? Poszukajmy.

Sądzę, że któraś z kontroli NIK zagraża komuś z tego układu politycznego, z jakim związana jest „GW”. Nie wierzę w jej bezstronność. Adam Michnik przekreślił w moich oczach swoje dawne zasługi w chwili, gdy jawnie zdecydował się złamać obowiązujące prawo i ogłosił w dniach milczenia o szansach wyborczych, czyli w przeddzień wyborów – wybrany spośród różnych sondaży przedwyborczych wynik, najkorzystniejszy dla jego pupilów politycznych, a najgorszy dla przeciwników. Prawo prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie –  powiedział sobie wtedy, w roku 1997, Michnik i popełnił bezeceństwo. Teraz z podobnych przyczyn zaatakował Wojciechowskiego. Jedno tylko mnie dziwi – bo fakt, iż w polityce walczy się brudnymi chwytami, znam od dawna, ale jak to się stało, że artykuł napisany językiem Marca ’68 trafił do tego samego numeru „GW”, co subtelny esej Teresy Boguskiej o marcowej „nienawistnej mowie” – tego zrozumieć nie mogę. Nieuwaga? Partactwo?

Która kontrola NIK mogła spowodować konieczność rozprawy z Wojciechowskim? Wszystkiego jeszcze nie wiemy. Wydaje się jednak pewne, że Alot, niefortunny prezes ZUS, mówił na początku „afery z ZUS-em” bardzo wiele na temat współodpowiedzialności za katastrofę systemu ubezpieczeniowego samego ministra finansów. Jedno wydaje mi się pewne. Nie niszczy się bez powodu autorytetu Najwyższej izby Kontroli, co jest poważnym uderzeniem w dobro państwa polskiego. Adam Michnik uprawia różnorodne, coraz dalsze od jego szlachetnego życiorysu, gry polityczne, ale nie jest łobuzem, nie jest samobójcą. Zanim jednak ogłosi się takie marcowe zarzuty, jak w sprawie Wojciechowskiego i do tego napisane wyjątkowo wrednym językiem, należałoby wszystko wpierw dokładnie posprawdzać, już choćby tylko uważnie przeczytać i pozbyć się wyjątkowo podłego zarzutu o zatrudnieniu młodego Strąka. Coś więc goniło tę sprawę. Mówią, że Wojciechowski był kandydatem na prezydenta RP ze strony PSL. Nie wierzę w to. Po pierwsze, kandydat PSL nie ma szans w starciu z Kwaśniewskim, bo prawica nie poprze nikogo obcego, zaś swojego, jak dotychczas, nie potrafi znaleźć. Olechowski byłby dobry, bo ludzie go cenią i jego klęska w starciu z obecnym prezydentem byłaby mniej dokuczliwa, gdyż niezbyt druzgocąca, lecz prawica z urzędu musi się brzydzić Olechowskim, gdyż to agent wywiadu gospodarczego PRL – a ponadto w Polsce prawica po prawdzie nie istnieje. Jakieś szczątki się jeszcze błąkają. Ci, co używają tej nie najgorszej historycznie nazwy, to dzisiaj zwyczajna biała bolszewia, zaś Olechowski to wymarzony kandydat prawicy, której nie ma. Trudno więc – jak na razie – ustalić, co pchnęło „Gazetę Wyborczą” do szkodliwego dla kraju na dorobku – ataku na Janusza Wojciechowskiego. Może to z głupoty? Wykluczyć nie można.

 

Wydanie: 12/2000, 2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy