W czeskich szkołach uczą historii Zaolzia od 1920 roku. Polacy uważani są za ludność napływową Trzy świeże wieści ze Śląska Cieszyńskiego są dla miejscowych Polaków najwyższej wagi. Zacznijmy od dobrych. Pierwszaki w polskich szkołach otrzymały pierwszy w powojennej historii polski elementarz. Miesiąc temu czeska telewizja państwowa, po raz pierwszy w swoich dziejach, rozpoczęła emisję programu w języku polskim. I teraz zła wiadomość: w tych dniach Polski Związek Kulturalno-Oświatowy, największa organizacja naszych rodaków w Republice Czeskiej, ma… zbankrutować. Związek, który od dłuższego czasu przeżywa kłopoty finansowe, do 30 września musi zapłacić blisko 2 mln koron zaległego podatku. – Nie damy się – zapowiada Zygmunt Stopa, prezes PZKO. – Mamy obietnicę czeskich władz, że komornik do nas nie przyjdzie. Otrzymaliśmy wsparcie konsula oraz ambasadora RP. Musimy sprzedać część swojego majątku. Topniejemy… Niedawny spis powszechny, przeprowadzony w Republice Czeskiej, wykazał, że od 1990 r. ubyło w tym państwie 7998 osób deklarujących wcześniej narodowość polską. Nasi rodacy starają się trzymać razem, w klubach PZKO, organizacjach społecznych i stowarzyszeniach. Coraz częściej zdarza się jednak, że patriotyzm stygnie. – Polskość, przy dzisiejszym szybkim tempie życia, stała się dodatkowym obowiązkiem. Również dla dzieci – mówi Irena Kufa, dyrektorka Centrum Pedagogicznego dla Polskiego Szkolnictwa Narodowościowego w RC. – Podczas niedawnego spotkania z dyrektorami naszych szkół, jeden z nich stwierdził, iż tylko podczas 20 dni w roku szkolnym wszyscy uczniowie są na lekcjach. To skutek działalności w różnych kołach zainteresowań oraz udziału w konkursach, festiwalach, przeglądach oraz olimpiadach zarówno w Czechach, jak i w Polsce. W zdobywaniu solidnej wiedzy to jednak nie przeszkadza. Aż 70% absolwentów polskich szkół średnich na Zaolziu dostaje się na uczelnie po obu stronach granicy. Niedawno jeden z czeskich instytutów naukowych przeprowadził badania na temat występowania patologii oraz przestępstw kryminalnych wśród młodzieży. Okazało się, że nie było ani jednego takiego przypadku w środowisku tutejszych młodych Polaków. Pora na łyżkę dziegciu. Podczas tegorocznego Festynu Górskiego w Kosarzyskach rozdano jego młodym uczestnikom ankietę z zasadniczym pytaniem, brzmiącym mniej więcej tak: „Kim się czujesz z punktu widzenia narodowości?”. Na 35 ankiet, które wróciły do organizatorów, w 25 napisano: „Ślązakiem”. Od stu lat mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego mówią o sobie, że są ludźmi stela (stąd), co pomaga im nie dostrzegać rubieży. Komuś obcemu trudno zrozumieć te słowa, wypowiadane ciężko, z dna przepony, ale tu, na pograniczu, wszyscy używają gwary: górnicy i nauczyciele, kierowcy autobusów i adwokaci, kucharki i lekarze. Jakby linia graniczna, wyznaczona niegdyś przez Radę Ambasadorów po zakończeniu I wojny światowej, nigdy nie istniała. Gwarą posługuje się, w razie potrzeby, również Józef Szymeczek, lat 30. Jego wybór na prezesa Kongresu Polaków w RC to wyraźny symptom zmiany pokoleniowej w reprezentacji Zaolziaków. Historyk Kościoła, pracownik naukowy Uniwersytetu w Ostrawie, mówi o sobie, że jest ortodoksyjnym luteraninem. Dajcie nam jednak, bogowie różnych kultur, samych takich ortodoksów! – Kiedy w połowie XIX stulecia lokalna społeczność uzyskała tu podstawowe prawa i zaczęła budować społeczeństwo obywatelskie – tłumaczy pan Józef – polska świadomość narodowa stała się tak silna, że na pierwsze wezwanie, do legionu śląskiego Józefa Piłsudskiego zgłosiło się 450 Zaolziaków. Dziś ludzie utożsamiają się jeszcze z państwem, w którym mieszkają, ale z narodem już niekoniecznie. Wyraźna za to staje się świadomość regionalna, którą ja w odniesieniu do Zaolzia nazywam tu-stela-nizmem. Napisy na urzędach Łączona szkoła podstawowa w beskidzkiej Bystrzycy jest dumą okręgu ostrawskiego. Nowy gmach, olśniewająca sala gimnastyczna, basen, obiekt do squasha, siłownia, 200 komputerów. Ostatnio zawitał tutaj jeden z komisarzy UE. Stwierdził, że takiego standardu nie widział nawet w Wielkiej Brytanii i na koniec zapytał o relacje polsko-czeskie. – Układają się wspaniale – odparł dyrektor, Czech. – Zakazałem jednak personelowi pomocniczemu rozmawiać z dziećmi gwarą i po polsku, bo przecież i tak wszyscy rozumieją po czesku. Świadkowie mówią, że komisarzowi włosy stanęły dęba. – Dla nas znajomość polskiego oraz możliwość posługiwania się nim na co dzień – mówi Dariusz Branny
Tagi:
Adam Molenda









