MY z wychowawczaka

MY z wychowawczaka

Konflikt z prawem zaczynają przeważnie od wagarowania, potem dochodzą drobne kradzieże, włamania, rozboje, pobicia W Polsce istnieją dwa typy ośrodków resocjalizacyjnych, gdzie trafia młodzież, która popełniła czyny karalne i kierowana jest tam wyrokiem sądu rodzinnego: 1. Młodzieżowe ośrodki wychowawcze – dla młodzieży o średnim stopniu demoralizacji – wagary, kradzieże. 2. Zakłady poprawcze – dla młodzieży bardzo zdemoralizowanej, która popełniła ciężkie przestępstwa, np. morderstwa, rozboje z uszkodzeniem ciała czy pobicia ze szczególnym okrucieństwem. Specjalne ośrodki szkolno-wychowawcze nie są placówkami, w których przebywa się za karę. Trafia tam młodzież opóźniona w rozwoju. O umieszczeniu w nich decyduje organ prowadzący, czyli starostwo, na wniosek rodziców poparty wynikami badań poradni psychologiczno-pedagogicznej. Stają rządkiem pod ścianą, jak na policyjnym okazaniu. Niepewni, spięci przestępują z nogi na nogę, spoglądając na mnie spode łba. Długo muszę ich namawiać, by usiedli w kręgu. Gdy w końcu to robią, i tak kryją się za plecami kolegów. Mówią monosylabami, pod nosem, jakby chcieli mnie zbyć i mieć to już z głowy. Dopiero z czasem trochę się rozkręcają. Kiedy pytam ich o marzenia, patrzą na mnie, jakbym spadła z księżyca. Wolą mówić o planach i to też bardzo ostrożnie. Oczywiście, chcieliby skończyć gimnazjum, tu, w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Malborku, pozdawać te wszystkie testy kompetencji i podłapać jakiś dobry zawód. Rafał z Lęborka i Marcin z Biskupca Reszelskiego po zawodówce, planują technikum wieczorowe, ale czy im się uda, sami nie wiedzą. Jakoś mało w nich wiary. Najgorzej jest z załatwieniem praktyk – po pierwsze, są płatne, a po drugie, kto ich weźmie – przestępców, kryminalistów. Tak właśnie myślą o nich ludzie. Wyczuwają to w spojrzeniu, w geście, w podsłuchanym komentarzu na ulicy. Gdy idą na basen czy na zawody i coś komuś zginie, od razu czują na sobie to odium, nawet do sklepu wstydzą się wejść gromadą, bo sprzedawczyni zaraz zachowuje się nerwowo. Miejscowi chuligani też im dopiekają, bywa, że wciągają do bramy i spuszczają lanie. Wtedy oni w odwecie szykują im „kinderniespodziankę”, przyjeżdża policja i znowu jest ich wina. Swój konflikt z prawem zaczynają wcześnie, przeważnie od wagarowania, potem dochodzą drobne kradzieże, włamania, czasem bójki. Jeden z nich był przy pobiciu bezdomnego. – To koledzy go oprawiali, ja stałem z boku i tylko patrzałem, zwyczajnie bałem się zaprotestować, zresztą nie myślałem, że tak ich poniesie – tłumaczy. Ci z młodszej grupy też są twardzi. Tu uczucia skrywa się głęboko. Damiana, który tęskni za babcią, nazywają frajerem, a obok frajera się nie siada… Odsuwają więc krzesła z rumorem. – Babciu, babciu, ja cię kocham, ja będę tęsknił, babciu! – szydzą, aby mu dokuczyć, a może tylko chcą zagłuszyć siebie. Bo tak naprawdę każdy z nich mimo ciężaru popełnionych czynów w głębi duszy jest dzieckiem. – Żadne dziecko nie rodzi się przestępcą – mówi Justyna Siemionow, psycholog z MOW w Malborku. – Zawsze musi zaistnieć jakiś czynnik. Coraz więcej naszych wychowanków pochodzi ze zwyczajnych, ale „zimnych” domów, gdzie rodzice codziennie chodzą do pracy, mają samochód, znajomych, mieszkanie. Pojawił się też inny typ, związany z kosztem przemian gospodarczych w kraju. Bezrobocie, upadek gospodarstw rolnych, wegetowanie na granicy przetrwania rodzą ogromną frustrację, a ta szybko zamienia się w agresję. Ojcowie zaczynają pić i znęcać się nad bliskimi, dzieci zaś szukają akceptacji poza rodziną. Gdy młody człowiek popełni przestępstwo, rodzice są zaskoczeni. Niektórzy poczuwają się do odpowiedzialności, inni nie widzą swoich błędów, całą winą obarczając dziecko. Mama jednego z wychowanków, gdy syn dzwoni, z trudem z nim rozmawia, nie chce go w domu ani na święta, ani na ferie, ani na wakacje… Kiedyś ten chłopak zapytał mnie wprost, co ma jeszcze zrobić, aby ona go zechciała. Malwina, Monika, Gośka, Ewa, Kamila, dziewczyny z MOW w Goniądzu pod Białymstokiem, o swoich rodzicach mówią niechętnie, zdawkowo, tak jakby wcale nie istnieli. – Tata wszystko olewa, a mama wciąż jest chora – wymyka się Ewie, Gośka zaś dodaje: – Niektórzy obcy wiedzą o nas więcej niż nasi starzy. Mimo to bardzo za nimi tęsknią. Nieraz dopada je taka depresja, że leżą na łóżkach i płaczą, wzdychając na okrągło: „Do domu!

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2004, 2004

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman