Sieci na letników zarzucone

Sieci na letników zarzucone

Na Półwyspie Helskim z ryb już się nie wyżyje. Teraz żywicielami Kaszubów są letnicy Przed kościołem w Jastarni od rana stoi maluch z gdańską rejestracją. Mężczyzna zza uchylonej szyby raz po raz nawołuje przechodniów: „Tania farba olejna, ostatni kubeł, niech ja stracę, za pół ceny!”. Po południu do akwizytora podchodzi stary Kaszeba. Czarny pulower, czarna czapka szyprówka z wytartym daszkiem, gumiaki po kolana. W rękach kilka pustych skrzynek na ryby. – U nas, panie – spokojnie tłumaczy przybyszowi – nie maluje się już po Bożym Ciele. Tak jest na całym Półwyspie Helskim. Przygotowania do najazdu letników zamyka uliczna procesja z feretronami. Następnego dnia żadna Kaszubka nie ośmieli się wieszać prania nad zatoką, bo to by znaczyło, że jest niegospodarna, fleja. Pachnące wiatrem poszwy powinny być obleczone i czekać w wysprzątanych pokojach na gości. Dzieci gospodarzy nie mają już wstępu do stołowego. Przez dwa letnie miesiące będą wraz z całą rodziną gnieździć się na strychach, w przybudówkach. I nie ma co użalać się nad ciasnotą. Niespełna dziesięć letnich tygodni to czas zarabiania na cały rok. Byleby tylko przyjechali. Nad polskim morzem to nigdy nie jest pewne. W ubiegłym roku, wspomina Marian Selin z Jastarni, w lipcu było na termometrze 10 stopni. Wielu gości po tygodniu bezskutecznego oczekiwania na słońce zwinęło manatki. Selin, miejscowy poeta, nie rozumie takiego zachowania. Czy tylko glada na morzu jest piękna? On szuka natchnienia dla swych rymów również w czasie jesiennego sztormu. Gdy morze kipi, jakby purtk (diabeł) na dnie harcował. Jak można nudzić się na półwyspie w chmurne dni. Przecież jest tyle do obejrzenia. Choćby 200-letnia checz (chałupa), w której jeszcze kilkanaście lat temu mieszkała jego ciotka Berta. Można tam zajść jak do muzeum, dotknąć sczerniałych sprzętów. Postawić bosą stopę na szorstkiej, czerwonej cegle, którą wyłożona jest kuchnia. W sobotę czyściło się ją białym piaskiem z plaży. – A najgorsi – żali się nam pan Marian – to są, za przeproszeniem, warszawiacy. Nie ci, którzy przyjeżdżają do Jastarni od kilkudziesięciu lat: kiedyś z rodzicami, jako dzieci w wózkach, dziś zgarbieni wiekiem. Selinowi chodzi o krzykliwych młodych, którzy ledwo rozpakują walizki, zaraz pytają, gdzie dyskoteka. I którym nie wystarcza ciepła woda w miednicy, domagają się łazienki. Poeta, słysząc takie wybrzydzania, nieraz ma ochotę powiedzieć: a wynocha do Bryzy, do Niemczyckiego, tam za 650 złotych dziennie dostaniecie luksusy, jakich nawet nie macie w domu. Ale gryzie się w język. Koło letników trzeba pokornie, wszak oni są żywicielami Kaszubów. A poza tym nawet we własnej rodzinie nie znajduje posłuchu; wiadomo, poeta chodzi z głową w chmurach. Łazienki muszą być, nawet w tych wiekowych chałupkach wygospodarowuje się klitkę na wstawienie wanny. Opłaca się, cena wynajmu gwałtownie rośnie. To już nie będzie 20 złotych za łóżko, ale dwa razy tyle. Tylko że nawet po położeniu nowego linoleum w wygódce, do oczekiwanego przez gości standardu daleko. A na postawienie nowego pensjonatu był czas tylko za wczesnego Gierka. Gdy opłacało się rybaczenie. I hodowla sprzedawanych za dolary norek. Rybacy na ląd To rzuca się w oczy wszystkim wjeżdżającym na półwysep. Niewiele sieci schnie na drągach przed domami. Juliusz Struck z Jastarni, szkutnik z dziada pradziada, dostaje zamówienie na budowę dębowej łodzi raz do roku. Nauczył trudnego fachu syna, ale musiał się pogodzić z tym, że jego Piotr zarabia na życie jako listonosz. W sezonie Struck junior przewozi letników pięknie wyfasowaną łodzią po zatoce. Zakłada wtedy zgrzebną, lnianą koszulę i takież portki, aby mieszczuchy mogły sobie wyobrazić, jak to drzewiej bywało. Nie ma już maszoperii, rybackich spółdzielni z rodowodem od czasów średniowiecza. Na toni morza koło Jastarni było ich sześć: Filipkowa, Jakubkowa, Armanowa, Piprowa, Konkowa i Richardowa. Potem spadkobiercy tytułu szepra przesiedli się na kutry przedsiębiorstwa Połowu Ryb „Koga” w Helu. Z wiekowej tradycji pozostało tylko przeświadczenie, że na Bałtyku wielki połów zaczyna się na świętego Grzegorza. Ale już nie na te gatunki ryb co kiedyś. Zmienia się środowisko morskie Bałtyku. Tak twierdzi Mirosław Kulik, kustosz Muzeum Rybołówstwa w Helu. Ryby szły ławicą przy wiatrach zachodnich. Teraz wieją głównie wschodnie. Węgorz wędrował

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 26/2001

Kategorie: Reportaż