Na kłopoty – wuj

Na kłopoty – wuj

Jan Szturc: Czy pojechałbym z Małyszem do Japonii? Nie odpowiem na to pytanie, bo nikt mi wyjazdu nie proponował Dobrze, niech pani przyjedzie – słyszę w słuchawce sympatyczny głos Jana Szturca, pierwszego trenera naszego Adama Małysza. – Tylko nie wcześniej niż o 11. Skoki z Japonii bym obejrzał. Gdy zjawiam się w siedzibie klubu sportowego Wisła Ustronianka, Szturc czeka, jak obiecał, chociaż skoki w czwartek odwołano, bo w Hakubie wiało i sypało. Dopiero dzień później wypuszczono skoczków na rozbieg. Adam Małysz zajął 32. miejsce i po raz pierwszy od 19 lutego 2000 r. nie zdobył punktów w Pucharze Świata. – Zawody odbywały się w trudnych warunkach – mówi Szturc. – Zauważyłem, że bardzo zmieniały się prędkości na progu. Między kolejnymi zawodnikami różnica sięgała nawet 2-3 m na sekundę. Adam był dosyć wolny. Popełnił też błąd. Wiem jaki, ale nie mnie to teraz komentować. Może i tym razem Adam zadzwoni do wujka? – Może – nie wyklucza tego scenariusza Szturc. – Porozmawiamy, wymienimy opinie. I opowiem mu, co widziałem na ekranie, bo konsultacja przez telefon jest możliwa. – Jesteśmy spokrewnieni – dodaje Małyszowy wuj i jego pierwszy trener. – Zawsze umieliśmy znaleźć wspólny język, porozumiewaliśmy się, unikając kłótni i niesnasek. Ja, proszę pani, krzyku do dzisiaj nie uznaję. Więcej z takim młodym chłopakiem osiągnie się dobrocią, pochwałą niż ciągłym ruganiem. Umiłowanie Szturca do nart ma długie, rodzinne korzenie. Dziadek Jana, a jednocześnie pradziadek Adama, miał w Wiśle własną skocznię. Próbował na niej swych sił także ojciec naszego mistrza, Jan Małysz, ale raczej amatorsko. Trener Szturc, o 19 lat starszy od Adama, też oczywiście skakał. Tyle że w kombinacji norweskiej. Gdy po zakończeniu kariery zawodniczej zajął się trenowaniem narciarskiego narybku, Adam był jednym z jego pierwszych podopiecznych. – Najpierw uczyłem go na małej skoczni w centrum Wisły – wspomina Szturc. – W Pucharze Świata Adaś wystartował po raz pierwszy, gdy miał ledwie 16 lat. Ale nie w skokach, tylko w kombinacji norweskiej. No i jeszcze w tym samym roku, jako junior, Adam został mistrzem Polski seniorów w skokach. W lot uczył się techniki, chociaż na początku bał się wysokości. Jak to zwykle mali skoczkowie, a on był z nich wszystkich najmniejszy. Im więcej jednak umiał, tym pewniej się czuł na rozbiegu. Już wtedy przeczuwałem, że talent i pracowitość zaprowadzą go na sportowe szczyty, ale nie przypuszczałem, że zajdzie aż tak wysoko. Pierwszy kryzys Wzajemne relacje skoczka i jego pierwszego trenera wciąż są serdeczne. Małysz wie, że zawsze może liczyć na pomoc wuja. Przekonał się o tym jeszcze za czasów Pawla Mikeski (ówczesnego trenera kadry skoczków – przyp. ML-K), który wprowadził go do światowej elity, bo to za jego kadencji Adam odniósł pierwsze zwycięstwa w konkursach pucharu świata w Hakubie i Sapporo (1997 r.). Tyle że z czasem między Mikeską a zawodnikami narastało napięcie. Nieoficjalnie mówiło się o konflikcie, a Małysz przechodził kryzys formy. Po nieudanym starcie na igrzyskach olimpijskich w Nagano (miejsca poza pierwszą pięćdziesiątką zawodników) zarzucono mu, że rozprasza go rodzina, którą właśnie założył. – A przecież Adam już przed olimpiadą czuł, że z jego formą jest coś nie tak. Z moich obserwacji wynikało, że miał braki w przygotowaniu ogólnym, szczególnie w wytrzymałości – mówi Szturc. We wrześniu 1998 r. Małysz zrezygnował z wyjazdu na obóz kadry i poprosił wujka o pomoc. Pracowali nad techniką skoków. Dokładny zapis popełnianych wtedy przez Adama błędów jest w dzienniku trenerskim Jana Szturca. – Trudno dziś, po latach szukać przyczyn tamtego kryzysu, ale myślę, że popełniono błędy w przygotowaniach. Zawodnicy oddawali bardzo dużo skoków, ale mało zwracało się uwagi na motorykę. Pamiętam, że wówczas wróciliśmy nie na 65-metrową skocznię, jak ostatnio, ale na 17-metrową, tutaj, do Wisły Centrum. Adam musiał najpierw tu poczuć narty i odbicie. Potem można było się przenieść na skocznię 40-metrową i wreszcie do Rożnowa na 70-metrową. Gdy nastał sezon 1998/1999, nastąpiła zmiana trenera, ze skoczkami zaczęli pracować dr. Blecharz i prof. Żołądź, przyszły mistrzostwa świata w Ramsau – tam Małysz był 27. na skoczni K-90 i 37. na skoczni K-120, moim zdaniem, zaczął się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2004, 2004

Kategorie: Sport