Mówią mu: teraz opłaca się hodować jedynie starych ojców, otrzymujących zusowskie emerytury. Ale on nie słucha Wnuk Jana Kokoszki, Tadeusz, pamięta tamto opowiadanie dziadka. W Trześniowie miała się odbyć nie lada uroczystość. Wyciągnęli z kufrów odświętne ubrania, buty natarli szuwaksem. Dwa czarne samochody zajechały akurat, gdy ludzie wychodzili z kościoła. Wysiedli z nich: minister, generał i starosta powiatowy, oraz panowie z aparatami fotograficznymi i filmowymi. Był wrzesień 1937 roku, data pamiętna tym, że Józef Zajchowski na oczach całej wsi dostał 300 złotych nagrody za wyhodowanie krowy rekordzistki, która dawała 5 tysięcy litrów mleka rocznie. Na zdjęciu, choć wyblakłe, widać, jak uśmiechnięty, prawą ręką ściska dłoń ministra, a w lewej trzyma banknoty. Wygląda tak, jakby czuł na sobie wzrok całej wsi. Zazdrościli mu, to pewne. W ponad 60 lat później Andrzej Adamczak, właściciel liczącego 25 sztuk stada krów mlecznych, którego rekordzistka o imieniu “Dorne” daje rocznie 8 tysięcy litrów mleka, a “Fiesta” nie chce jej ani o krok ustąpić, mówi, że nie wystarczy urodzić się na wsi, żeby być gospodarzem. Gospodarstwo trzeba mieć przede wszystkim we krwi, a także cały czas się go uczyć. Pierwsze lekcje dawali dawniej rodzice i dziadkowie. Jędrka upodobał sobie wujek ze strony matki, Edward Wojtoń, mający gospodarkę we Wzdowie. Brał chłopaka i prowadzał na łąki, miedzami wśród wysokich łanów żyta, prowadzał też do lasu, gdzie uczył odróżniać dąb od grabu i po słojach na pniu liczyć lata drzew. – Jak na pegeerowskich polach żyto wielkie porosło, dziadki mówili, że z popiołem siane. Nie wiedzieli, że to sztuczny nawóz. Tylko jedna ziemia Kiedy Andrzej i jego żona Zofia byli dziećmi, nieraz popasywało się na spółdzielczym jęczmieniu. Paweł Pojnar pamięta, jak szedł rano do udoju, patrzy, a na drzwiach obory coś bieleje. Kartka, a na niej napisane: “Lepi pojedynczo stracić, niż na kołchozie zarobić. Jak będziesz doił, po pysku oberwiesz”. Wspomina też lata późniejsze, “dobrobytne”, gdy prąd elektryczny i gaz wsią popłynął, ale za to po melioracjach woda znikła ze studni, więc wodociągiem musieli ciągnąć. Dzieciakom gęby przejaśniały, baby wyprostowały zgięte od koromyseł plecy, a stara Bembenkowa na zebraniu, w którym uczestniczył czynnik partyjny i państwowy, powiedziała – Kto wos ta wie, czyście nieczystej siły nie najęli, że pcha wodę pod górę, ale wygoda jest i za to wom pacierza nie poskąpię. Gdy Kazimierz Śnieżek w roku 1959 rozpoczynał pracę w Spółdzielni Mleczarskiej w Jasienicy Rosielnej, nie używano w niej już parowej lokomobili, ale wodę niezbędną do produkcji pompowano ręcznie, zaś mleko chłodzono bryłami lodu zwiezionego zimą z rzeki i zmagazynowanego w trocinach, by nie topniał. Stefan Tabisz najlepiej natomiast pamięta lata 70., dla kraju w ogóle, zaś dla Trześniowa w szczególności najlepsze, bo najsytsze: średnio w powiecie do 80 kwintali siana z każdego hektara dobrze prowadzonej łąki, hektolitry mleka odstawianego do zlewni w Jasienicy. Także 3,5 kilometra nowej drogi, szkołę i przystanek PKS. Traktory, glebogryzarki, siewniki, rozrzutniki, silosy. Telewizor i pralka w każdym prawie gospodarstwie. Nowe obory i chlewnie. Motocykle i telewizory. A potem przyszedł kapitalizm i wszystko diabli wzięli. Ich mleka nikt nie potrzebuje, wróciła bieda. Ośrodek hodowli bydła zarodowego, będący chlubą województwa, a może i kraju, nie wytrzymał zachodniej konkurencji, a zanim został zlikwidowany, 100 głodnych krów wyglądało jak dzikie zwierzęta z ogrodu zoologicznego, z powodu zarazy skazane na odstrzał. Sprzęt wybawiła od skazania kasacja. Ludzie stracili pracę, mleczarstwo przestało być opłacalne. – Teraz młodym to opłaca się hodować jedynie starych ojców, otrzymujących zusowskie emerytury – mówi Tabisz. W drugiej wsi jak się jeden wziął za hodowlę brojlerów, raz-dwa kupił samochód. Na taki zysk połakomili się nauczyciel i sklepikarz, wzięli kredyty, wybudowali kurniki że hej! I co? Jeden wycofał się z interesu po półtora roku ze stratami, drugiego, który był bardziej zajadły, licytuje komornik. Kiedy z moim przewodnikiem idę przez Trześniów, wydaje mi się, że to wieś czysta, zasobna. Przy drodze domy, jeden w drugi murowane. Na podwórkach samochody zagranicznych marek,
Tagi:
Teresa Ginalska









