Zaczęło się od agencji

Zaczęło się od agencji

W ciągu kilkunastu lat istnienia Stowarzyszenie Otwarte Drzwi pomogło 60 tys. osób Za drzwiami najzwyklejsza kuchnia i stołówka o fantazyjnej nazwie Czerwony Rower, z przemawiającym konkretem szyldem. Po prostu – nad drzwiami wisi rower w ceglastym kolorze. – Zobaczcie, co gotujemy – zaprasza Anna Machalica, prezes Stowarzyszenia Otwarte Drzwi. – A z czego gotujecie? – Z tego, co dadzą nam z dobrego serca rolnicy z Broniszy oraz z tego, co nam przypadnie z pomocy unijnej. O istocie i genezie Stowarzyszenia Otwarte Drzwi mówią współpracownicy pani prezes. Maciej Skomorowski, z wykształcenia filozof, tutaj zajmujący się wszystkim, co tworzy wizerunek tej organizacji pożytku publicznego, jak z książki telefonicznej podaje nazwy wszystkich ośrodków Otwartych Drzwi. Jest ich tak dużo, że musi powtarzać kilka razy, aby można było zapisać: – Zaczęło się kilkanaście lat temu od agencji zatrudnienia dla bezrobotnych. Potem powstawały ośrodki dziennego pobytu i rehabilitacji społecznej. Ale najlepiej zajrzeć na naszą stronę internetową (http://otwartedrzwi.pl), którą też stworzyłem, tam wszystko jest podane – zapewnia. – Piszemy tam również o nowych inicjatywach. – Jakich? – Myślimy teraz o działalności gospodarczej, więc menedżer kuchni i stołówki Czerwony Rower przymierza się do nowych zadań. Może będzie zajmować się także kateringiem. – Czy agencja zatrudnienia nadal działa? – Działa, w dodatku dosyć skutecznie pomaga. – Lata 90. to był szalenie trudny czas – przypomina Anna Machalica. – Upadały wielkie zakłady pracy, w stolicy znikały kolejno Zakłady Wytwórcze Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg, Zakłady Radiowe im. Marcina Kasprzaka i inne. Nasze stowarzyszenie było konkretną odpowiedzią na potrzeby osób słabszych. A słabsi byli wtedy ludzie młodzi, którzy potem tysiącami emigrowali za granicę. Starsi pracownicy otrzymywali jakieś odprawy, wcześniejsze emerytury, całoroczne zasiłki, natomiast co drugi młody zaczynał dorosłe życie od rejestracji w urzędzie pracy jako bezrobotny. Wtedy w organizowaniu stowarzyszenia bardzo nam pomógł prof. Mikołaj Kozakiewicz, wspaniały człowiek, polityk, socjolog i działacz społeczny. Z czym do wykluczonych? Stowarzyszenie pomaga w różny sposób. Dziś ma 14 ośrodków, w których oferuje ludziom wykluczonym pomoc w znalezieniu pracy, porady prawne i terapię zajęciową. Działają: dom rotacyjny dla młodych bezdomnych mężczyzn, kuchnia, ośrodek pobytu dziennego, domy samopomocy, świetlice socjoterapeutyczne dla dzieci, profesjonalna galeria Apteka Sztuki, którą kieruje kuratorka Katarzyna Haber. Poza Warszawą powstał ośrodek edukacyjno-rekreacyjny. Katarzyna Wilczyńska rozpoczynała pracę w Otwartych Drzwiach jako wolontariuszka. Z dyplomem siedleckiej pedagogiki z plastyką została instruktorką terapii zajęciowej dla osób z niepełnosprawnością umysłową, ale niebawem – już jako pracownik stowarzyszenia – zaczęła kierować jednym z ośrodków. Takie ścieżki kariery ma wielu zatrudnionych. Niektórzy wywodzą się z grona uczestników różnych terapii i form pomocowych, dzięki którym zaktywizowali się do tego stopnia, że mogą skutecznie pomagać innym i żyć z tej pomocy: pracują w kuchni, prowadzą roboty remontowe, dają dobry przykład. Dziś kadra stowarzyszenia to 100-120 osób. Ci, którzy dopiero weszli do wspólnoty, też starają się dołożyć coś od siebie, pomagają przy zbiórkach publicznych, pracach porządkowych. Ale głównie uczestniczą w grupach zajęciowych i należą do pracowni, np. kulinarnej, gospodarstwa domowego, ceramicznej, plastycznej, komputerowej, administracyjno-biurowej. A dzieci ze świetlic socjoterapeutycznych o wdzięcznych nazwach Mały Książę i Marysieńka odrabiają lekcje pod okiem pedagogów, zjadają posiłki, biorą udział w rozmaitych imprezach, wycieczkach. – Dlaczego do domu rotacyjnego, który jest rodzajem hostelu czy schroniska dla bezdomnych, przyjmowani są tylko mężczyźni w wieku 18-35 lat? – Po pierwsze, mężczyźni częściej stają się bezdomnymi niż kobiety – wyjaśnia Katarzyna Wilczyńska. – Po drugie, dłuższe pozbawienie domu powoduje znaczną degenerację, a młody człowiek ma jeszcze sporą szansę, że skorzysta z programu wychodzenia z bezdomności i po półrocznym czy rocznym pobycie u nas usamodzielni się i znajdzie pracę. Maciej Skomorowski nie zaczynał pracy jako wolontariusz, od razu został zatrudniony na etat, ale przyznaje, że jego też wciągnęła atmosfera pracy społecznej, gdzie nie liczy się skrupulatnie godzin ani zadań wykonywanych na rzecz uczestników różnych form

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2015, 2015

Kategorie: Kraj