Byli pegeerowcy liczyli na miłosierdzie nowego gospodarza – KUL. Tymczasem słyszą, że manna z nieba nie spadnie Ze wsi Wojnowo do rogatek Bydgoszczy jest kilkanaście kilometrów. Za PRL w Wojnowie był kombinat rolny. Zatrudniał około 1,4 tys. osób. Teraz zostało 300. Kiedyś na 10 tys. ha wiosnę zdobywało prawie 200 ciągników rodzimej produkcji. Batalię żniwną toczyło ponad 30 kombajnów o tym samym rodowodzie. Z ciągników została połowa. Nowe, które zakupiono, to wyroby amerykańskie i niemieckie. Podobny los spotkał stare bizony. W 1992 r. właścicielem kombinatu została Fundacja KUL im. Anieli hr. Potulickiej. Od 1998 r. gospodarstwo Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego dzierżawi Ziemiopłody Spółka z o.o. Sieje i zbiera z około 7 tys. ha. Zyski przeznaczane są na utrzymanie KUL. Choć jak zapewnia prezes spółki Józef Bała, na dywidendę w tym roku nie ma co liczyć. Przychodów starczy jedynie na bieżącą działalność. Prezes był od 1982 r. do czasu restrukturyzacji dyrektorem kombinatu. Prawie wszyscy zatrudnieni obecnie w zakładzie pracowali w nim również, gdy hektary były jeszcze państwowe. Państwowe lepsze od kościelnego Wieś ciągnie się wzdłuż asfaltowej szosy. Na blokach budowanych jeszcze przez kombinat PGR łuszczy się farba, ale wokół nich porządek. Mieszkania wykupili pracownicy. Kiosk i dwa sklepy spożywcze. Ruch niewielki. Kto ma robotę, ten w polu. Emeryci i ci, dla których jej zabrakło, snują się, zatrzymując na sąsiedzkie pogaduszki. – Gotówki starcza ludziom na tydzień. Później piszę na zeszyt. Tak się handluje. Jak wszędzie, gdzie bieda. Wiem, że teraz to gospodarstwo kościelne. Ale nie mam pojęcia, co i jak. Nawet tu nie mieszkam – mówi kioskarka. Bronisław Leszczyński mieszka w Wojnowie od 1976 r. Ma 79 lat. Porusza się i rozmawia z energią człowieka, który na emeryturę przeszedł wczoraj. – Robiłem w oborze. Później stróżowałem. Roboty było od cholery. Na żniwa przyjeżdżało pomagać wojsko. Matko Boska, jakie kiedyś tu były skupy! Zboże, buraki, ziemniaki. Wszędzie zawalone place i magazyny. Teraz to jest nic. Co to się porobiło? – pyta sam siebie pan Bronisław. – Żeby nie spiryt z gorzelni, dawno poszliby z torbami – narzeka mieszkanka Wojnowa. – Smaczne jabłuszka. Tylko złotówka za kilogram – zachęca starsza pani w kapelusiku, która ustawiła wagę i kilka skrzynek na placu przed sklepem. Pani Teresa mieszka w Mochle. Kilometr od Wojnowa. Nigdy nie pracowała w kombinacie. Ale dobrze wspomina dawne czasy. – Złote gody mieliśmy z mężem w chacie myśliwskiej. Należała do gospodarstwa. Przyjeżdżali tam często ważni towarzysze z Bydgoszczy. Teraz chata jest prywatna. Też można zamówić przyjęcie czy przenocować. Tylko cennik nie na każdą kieszeń. A i ludzie się pozmieniali – wzdycha. Równie chętna do rozmowy jest jej znajoma, która kupuje jabłka. – Przyszliśmy tu, bo PGR dawał mieszkania. Na państwowym starczało na wszystko. Jak zmieniał się właściciel, liczyliśmy, że idziemy pod dobrego gospodarza. Kościół nie da nam zrobić krzywdy – myśleliśmy. Dziś mąż za harówkę w świątek i piątek dostaje 2,50 zł na godzinę. Jak wszyscy. Wraca po nocy. Śpi dwie godziny i idzie na fuchę. Za samo mieszkanie trzeba płacić 250 zł. Gdybym miała gdzie, poszłabym stąd w nocy. Byle uciec spod skrzydeł KUL. – Nie wiem, gdzie to miłosierdzie — zastanawia się żona traktorzysty i pyta, czy przyjadę jeszcze raz, gdyby przez babskie gadanie zwolnili męża z pracy. Nie tylko ona miała nadzieje związane z nowym gospodarzem. – Jak przyszli, zrobili spotkanie w warsztatach. Z tej ich fundacji przyjechał taki cwaniak z włosami ustawionymi na sztorc. Gadkę to miał lepszą niż niejeden partyjniak. Obiecywał dobre zarobki. Pracę dla wszystkich. Chcieli nas przygasić. Najpierw na bruk poszli ci, co pyskowali. Później reszta. Kierownicy to panowie szlachta. Zapomnieli, jak za komuny się z nami witali. Teraz człowiek usłyszy, że jak ma za mało, niech idzie, gdzie płacą więcej. Albo że ma trzy wyjścia. Bo tyle jest bram w parku, gdzie dwór dyrekcji. To ludzi boli – mówi emeryt, dawny działacz związkowy. Boli ich też to, że aby zarobić 1000 zł netto, muszą pracować nawet w niedzielę. Korzeniami do dołu Naprzeciw popegeerowskich
Tagi:
Mariusz Kowalski









