Na wstecznym biegu

Jarosław Kaczyński, premier, obiecał przyspieszyć. I przyspiesza. Owocem tego są kolejne ustawy, na chybcika uchwalone przez Sejm, wśród których najwięcej protestów wzbudziła ustawa o zmianie ordynacji wyborczej do samorządów. Ustawa ta jest oczywistym trikiem politycznym, mającym dopomóc PiS w zdobyciu mandatów samorządowych i poszerzeniu jego władzy, ponieważ PiS nie potrafi niczego innego poza poszerzaniem swojej władzy i ciekawe, co będzie robiło, kiedy nie będzie już gdzie jej poszerzać. Nie bardzo mnie wzrusza, że dzięki tej ustawie PiS zamierza się wzbogacić kosztem innych partii i że cenę za to zapłacą także jego koalicjanci, w czym nawet przebiegły zazwyczaj Lepper zorientował się po czasie. Naprawdę jednak posępne w tej aferze jest to, że pokazuje ona, jak PiS wyobraża sobie Polskę. A więc ma być ona scentralizowanym państwem, rządzonym silną ręką, wyposażoną na wszelki wypadek w powołane właśnie do życia wszechwładne Centralne Biuro Antykorupcyjne, a samorządy mają być przedłużeniem centralnej władzy partyjnej i państwowej. Tymczasem właśnie postulat Polski samorządowej był od dawna postulatem środowisk reformatorskich, i to nawet zanim ktokolwiek jeszcze myślał o KOR, „Solidarności” itd. Dyskutowało o nim gorąco środowisko konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość (DiP), w którym rzecznikiem idei samorządowej był zwłaszcza prof. Jerzy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 31/2006

Kategorie: Felietony