Nadszarpnięte więzi

Nadszarpnięte więzi

Izraelski rząd i amerykańscy Żydzi przestają się rozumieć

 

Mówienie, że Izrael ma szczególną relację ze Stanami Zjednoczonymi, to truizm, ale warto temu się przyjrzeć, zwłaszcza dzisiaj, kiedy postępuje rozdźwięk między aktualnym rządem Beniamina Netanjahu a administracją Joego Bidena. Wedle popularnej opinii za dobre stosunki Tel Awiwu z Waszyngtonem ma odpowiadać przede wszystkim obecność w Stanach licznej diaspory żydowskiej, która miałaby lobbować na rzecz państwa żydowskiego. To mogło być prawdą jakiś czas temu, lecz dzisiaj lwia część politycznego wsparcia dla Izraela płynie ze środowisk amerykańskich ewangelików. A stosunki Izraela z żydowską diasporą są coraz trudniejsze, tym bardziej teraz, gdy znaczna większość amerykańskich Żydów popiera administrację Bidena, a relacje ich prezydenta z Netanjahu są raczej chłodne. Jeszcze gorsza jest jego opinia o liderach Religijnego Syjonizmu – ministrach Becalelu Smotriczu i Itamarze Ben-Gwirze.

Biden w wywiadzie udzielonym CNN 9 lipca zaznaczył, że właśnie ci członkowie rządu Netanjahu są odpowiedzialni za przemoc na Zachodnim Brzegu ze względu na ich naciski na rozbudowę żydowskiego osadnictwa na terytoriach okupowanych i odrzucenie praw Palestyńczyków. Dodał również, że jego administracja nie będzie w najbliższym czasie mediować między Izraelem i Arabią Saudyjską, na co liczył Netanjahu, przedstawiając właśnie Rijad jako potencjalnego kandydata do przystąpienia do porozumień abrahamowych. Co więcej, Biden ani myśli zaprosić izraelskiego premiera do Białego Domu, choć w najbliższym czasie do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie Kongresu przyjedzie prezydent Icchak Herzog i najprawdopodobniej w prezydenckiej rezydencji spotka się z Bidenem. Herzog przez polityków i sympatyków izraelskiej koalicji rządowej jest traktowany jak członek opozycji, co tylko pogłębia zarówno polaryzację w kraju, jak i poczucie rozbratu ze Stanami Zjednoczonymi. W idealnej sytuacji w sukurs Netanjahu mogłaby przyjść właśnie amerykańska diaspora żydowska, lecz dzisiaj trudno liczyć na jej lobbing.

 

Związki krwi i tradycji

 

Mit politycznego wsparcia płynącego ze strony żydowskiej diaspory w Stanach Zjednoczonych wynika w dużej mierze zarówno ze związków kulturowych, jak i z systemu prawnego Izraela, który umożliwia każdemu, kto ma przynajmniej jednego żydowskiego rodzica, babcię lub dziadka, aliję, czyli imigrację do Izraela. To sprawia, że wielu członków amerykańskiej diaspory ma w Izraelu krewnych albo sami w pewnym momencie mieszkali w tym kraju i być może służyli w Siłach Obrony Izraela.

Co więcej, spora część żyjących w diasporze Żydów korzysta z przeznaczonego dla młodzieży programu Taglit – Birthright Israel, uruchomionego w latach 90. jako wspólne przedsięwzięcie amerykańskich przedsiębiorców, Agencji Żydowskiej i izraelskiego rządu, jak również społeczności żydowskich na całym świecie. Program oferuje uczestnikom 10-dniowy bezpłatny wyjazd do Izraela, podczas którego żydowska młodzież spotyka się z izraelskimi rówieśnikami i żołnierzami, odwiedza miejsca istotne dla kultury i historii Żydów. Niektórzy uczestnicy wracają zachwyceni, ale inni uważają, że program przekazuje po prostu izraelską rządową propagandę. Dlatego lewicowa żydowska organizacja Jewish Voice for Peace prowadzi kampanię namawiającą młodych amerykańskich Żydów do bojkotu programu. Niemniej jednak zdaniem Pew Research Center do 2020 r. skorzystało z niego aż 20% amerykańskich Żydów do 46. roku życia.

Tej siły nie należy bagatelizować, gdyż w Stanach Zjednoczonych według badań Pew Research Center z 2020 r. mieszka około 7,5 mln Żydów, co jest liczbą porównywalną z żydowską populacją samego Izraela albo nawet ją przewyższającą. Przy czym badacze z PRC biorą pod uwagę przede wszystkim osoby wyznające judaizm i te, które deklarują, że „czują się Żydami” ze względu na „historię rodzinną”. Badanie to jest w pewnych aspektach podważane ze względu na trwającą od lat w kręgach akademickich, politycznych i teologicznych dyskusję o tym, kto jest Żydem, ale daje możliwość oceny wielkości diaspory.

 

Izrael – tak, Netanjahu niekoniecznie

 

Tak duża grupa etniczna, reprezentowana we wszystkich klasach społecznych Stanów Zjednoczonych, zdaje się naturalnym sojusznikiem Izraela, a tym bardziej sojusznikiem pożądanym. Część amerykańskich Żydów czuje się jednak rozczarowana izraelską polityką i niechętnie wspiera działania czy plany Beniamina Netanjahu. Świadczy o tym wyraźnie choćby badanie think tanku Jewish Electorate Institute z 23 czerwca, poświęcone preferencjom wyborczym i politycznym amerykańskich Żydów. Wynika z niego, że o ile 73% respondentów stwierdza, że są emocjonalnie związani z Izraelem, o tyle aż 62% negatywnie ocenia działania Netanjahu. 61% uważa też, że przeprowadzana przez jego rząd reforma sądownictwa w istocie osłabia izraelską demokrację. Jednocześnie najwięcej ankietowanych (37%) właśnie przyszłość demokracji oceniło jako najistotniejszy problem, w obliczu którego stoi dzisiaj Izrael. To, w połączeniu z faktem, że 63% badanych pozytywnie ocenia Bidena i niewiele mniej jest zadowolonych z Partii Demokratycznej, natomiast aż 80% krytycznie patrzy na Donalda Trumpa, na którego powrót liczy Netanjahu, świadczy o tym, że izraelski rząd i amerykańscy Żydzi mają zupełnie inne cele polityczne.

Amerykańscy Żydzi znajdują jednak także inne powody do krytykowania Izraela, a jest wśród nich fala przemocy na Zachodnim Brzegu. Niektóre organizacje pozarządowe zrzeszające amerykańskich Żydów, takie jak J Street, New Israel Fund czy Związek Judaizmu Reformowanego (zrzeszający ponad 800 reformowanych synagog z niemal 900 tys. wiernych), na początku lipca wystosowały oświadczenia krytykujące rząd Netanjahu i jego ministrów za stworzenie klimatu politycznego, który przyzwala na stosowanie przez żydowskich osadników na Zachodnim Brzegu przemocy wobec Palestyńczyków. Jej celem ma być umocnienie stałej kontroli Izraela nad tym obszarem i zmuszenie Arabów do opuszczenia swoich domów, by zrobili miejsce osadnikom.

 

Uśmiech ministra Chikliego

 

Można pomyśleć, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, bo wciąż działają w Stanach Zjednoczonych organizacje, które otwarcie wspierają Izrael, co świadczy o polaryzacji diaspory. Ale nawet ich przedstawiciele, z AIPAC, Ligi Przeciw Zniesławieniom czy American Jewish Committee, podczas spotkania z ministrem gospodarki Nirem Barkatem, który odwiedzał Boston, przekazali politykowi, że ekstremistyczni członkowie obecnego rządu są znaczącym utrudnieniem w ich pracy, gdyż lobbowanie na rzecz Izraela oznacza, że konieczne jest również tłumaczenie działań Religijnego Syjonizmu.

Trwająca w Izraelu reforma sądownictwa nie podoba się też wielu żydowskim filantropom ze Stanów Zjednoczonych, nawet tym, którzy przez wiele lat inwestowali w Izraelu i przekazywali pieniądze na rzecz rozwoju państwa żydowskiego i jego relacji z zagranicznymi partnerami. Kilkanaście osób, w tym Charles Bronfman stojący za programem Taglit – Birthright Israel, podpisało na początku roku list, w którym podkreśliło, że niezależność sądownictwa jest czynnikiem wyróżniającym izraelską demokrację, a rząd Netanjahu stara się ją ograniczyć.

Nie oznacza to bynajmniej, że Izrael nie może szukać żadnego oparcia w amerykańskiej diasporze. Wciąż organizowane są wydarzenia mające pokazać bliskość relacji dwóch największych społeczności żydowskich na świecie. 4 czerwca ulicami Nowego Jorku przeszła parada Celebrate Israel z ponad 40 tys. uczestników, w której udział wziął izraelski minister ds. relacji z diasporą Amichai Chikli. Po tej paradzie stał się on bohaterem dość absurdalnej kłótni z organizacjami z diaspory, ponieważ w internecie opublikowano zdjęcie, na którym Chikli szeroko uśmiecha się w kierunku osób protestujących przeciwko wspomnianej reformie, przykładając palce do kącików ust. Fotografia obiegła media społecznościowe jako dowód obscenicznych gestów i negatywnego stosunku ministra do protestujących, gdyż na pierwszy rzut oka wydaje się, że lewą ręką pokazuje on demonstrantom środkowy palec. Jeśli jednak przyjrzeć się uważniej, widać, że Chikli trzyma w dłoni małą flagę Izraela, a sam polityk tłumaczy się, że chciał jedynie zachęcić protestujących do uśmiechu. Winą za sytuację minister obarczył fotografa Jacoba Kornbluha z adresowanego do amerykańskich Żydów magazynu „Forward”, jak również organizację J Street, którą uznał za wrogą Izraelowi ze względu na to, że w 2015 r. poparła porozumienie JCPOA, dotyczące kontroli irańskiego programu rozwoju broni jądrowej, oceniane przez Izrael jako zagrożenie dla bezpieczeństwa. Chikli skrytykował J Street również za to, że organizacja została ufundowana przez liberalnego miliardera George’a Sorosa. Z jednej strony, jest on znany z finansowania organizacji, które nierzadko zajmują stanowisko krytyczne wobec Izraela, ale z drugiej, stał się swoistym potworem, którym zachodnia prawica straszy opinię publiczną, a także bohaterem licznych teorii spiskowych.

Chikli uznał, że za swoje zachowanie przepraszać nie musi, ale ściągnął też na siebie krytykę mediów, takich jak magazyn „Jerusalem Post”, które zauważyły, że podczas wizyty w Nowym Jorku nie poświęcił czasu na publiczne spotkania z lokalną społecznością żydowską. Andrew Lapin, który w styczniu opisywał sylwetkę nowo wybranego ministra dla Żydowskiej Agencji Telegraficznej, zwrócił uwagę na to, że Amichai Chikli jest krytyczny nie tylko wobec amerykańskich liberalnych polityków, takich jak Joe Biden, ale też w odniesieniu do społeczności LGBTQ i nazywa Paradę Równości w Tel Awiwie, którą nawet prawicowi politycy starają się chwalić, skandaliczną. To, razem z jego otwartą krytyką reformowanego judaizmu, największego nurtu w Stanach Zjednoczonych, świadczy, że jako minister odpowiedzialny za relacje z diasporą po prostu nie rozumie amerykańskich Żydów.

Skoro liderzy amerykańskiej społeczności żydowskiej, nawet ci, którzy wspierają Izrael politycznie i finansowo, raczej z obawą patrzą na izraelski zwrot ku prawej stronie sceny politycznej, zadaniem ministra powinno być łagodzenie ich obaw i budowanie pozytywnych relacji. Zdaje się jednak, że amerykańska diaspora i izraelska klasa polityczna powoli przestają wzajemnie się rozumieć, co już dzisiaj przez publicystów po obu stronach oceanu jest uważane za istotny problem.

 

Fot. AFP/East News

 

 

Wydanie: 2023, 29/2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy