Nadzieja w stadium więdnącym

Nadzieja w stadium więdnącym

Polska poezja współczesna jest jedną z najznakomitszych w skali świata. Proza, niestety, rozczarowuje Marek Wawrzkiewicz, prezes Związku Literatów Polskich MAREK WAWRZKIEWICZ (ur. w 1937 r.) – poeta, dziennikarz, tłumacz, animator kultury, absolwent Wydziału Historii na Uniwersytecie Łódzkim, prezes Związku Literatów Polskich. Był korespondentem prasowym w Moskwie, redaktorem naczelnym miesięczników „Nowy Wyraz”, „Poezja” oraz tygodnika „Kobieta i Życie”. W 1960 r. zadebiutował tomem wierszy „Malowanie na piasku”. Dziś ma w swoim dorobku ponad 30 książek – tomów wierszy, szkiców, powieści, antologii. Włada doskonale kilkoma językami, jest tłumaczem z języków słowiańskich, a przede wszystkim poezji rosyjskiej – wydał m.in. antologię „Pamięć. Poeci St. Petersburga”. Uhonorowany wieloma nagrodami literackimi, ostatnio srebrnym medalem Gloria Artis. – Bilans ostatnich 17 lat polskiej wolności, zwłaszcza teraz, gdy doświadczamy ciekawego eksperymentu, jaki przeprowadzają na nas bracia Kaczyńscy, bywa gorącym tematem publicznej debaty, abstrahując od jej jakości. A jak, według ciebie, poety i szefa Związku Literatów Polskich, radzi sobie z tym czasem polska literatura? Jaka jest dziś nasza rzeczywistość literacka? – To jest pytanie na wielki artykuł i wcale nie wiem, czy akurat ja powinienem na nie odpowiadać… Są w nim, jak myślę, dwa tematy: jakość tej literatury i jej społeczny obieg – jeśli on nie istnieje lub jest kaleki, to nawet największa literatura nie przebije się do świadomości czytelnika, a zatem jest sztuką elitarną, na nic nie wpływa i niczego nie kształtuje. Poziom literatury: od lat uważam, że polska poezja współczesna jest jedną z najznakomitszych w skali świata. Decyduje o tym wielość stylów, poetyk, trendów i stylistyk, a także wielość nazwisk – nie tylko tych kilku dyżurnych. Mniej wiem o prozie, sądzę jednak, że jest ona rozczarowująca. Wielkie przemiany – ustrojowe, społeczne, obyczajowe – i ich następstwa (jakkolwiek by się je oceniało) to przecież nieprzebrane bogactwo tematów. Nasza proza współczesna nie podjęła ich, skazała się na swego rodzaju marginalność. Pośpiesznie awansowane do rangi arcydzieł powieści są jednak zjawiskami sezonowymi. Współczesna Polska to nie tylko blokowiska z ich groźnym folklorem i nie tylko świat bogatych, pławiących się w luksusie młodych ludzi sukcesu. Polska leży pośrodku – i to właśnie ona jest prawdziwa. Ale cokolwiek byśmy napisali, to, poza wyjątkami, i tak ginie. Zrujnowany system rozpowszechnienia książki (przeważnie drogiej), brak promocji, zastąpienie rzetelnej i wpływowej krytyki koniunkturalnym recenzenctwem, nieobecność czasopism kulturalnych i literackich – to wszystko tworzy studnię społecznego milczenia, w którą wpadają najlepsze nawet książki. Poza obietnicami nie ma konkretnych śladów wspierania twórczości rodzimej przez państwo. I to, niestety, trwa długo. Zbyt długo. – No dobrze, a Związek Literatów Polskich? Jaką rolę odgrywa w tym wolnorynkowym miszmaszu? Jest jeszcze komuś potrzebny? – ZLP to jest prawie 1,4 tys. pisarzy skupionych w 23 oddziałach. To jest przeszło 100 podań wpływających rocznie do związku – a przyjmujemy niespełna 40% kandydatów. To są setki organizowanych w całym kraju imprez literackich, lokalne czasopisma, książki. ZLP to jest jednak firma. I choć niewiele może dać swoim członkom w sensie materialnym, widocznie ważne jest poczucie pewnej wspólnoty. Powtarzam więc: dopóki taka jest wola ludzi tworzących tę wspólnotę, dopóty związek będzie istniał – mimo wszelkich przeszkód i trudności. – Na plan pierwszy wysuwają się więc kłopoty finansowe? – Kłopoty to nie tylko nasza specjalność, z podobnymi, choć może w mniejszej skali, borykają się inne stowarzyszenia i związki twórcze. W myśl naszego mądrego prawa ich działalność statutowa nie może być wspomagana przez państwo lub przez samorządy, a inny mecenat nie kwapi się z dotacjami, ponieważ zwyczajnie mu się to nie opłaca. Co roku piszę około 40 żebraczych listów do wielkich firm – na przykład z udziałem skarbu państwa. Otrzymuję trzy-pięć odpowiedzi odmownych, dwie budzące nadzieje. Reszta jest milczeniem. Otrzymujemy dotacje na tzw. zadania celowe w wysokości 8-10% sum, o które występujemy, a i tak są to dotacje tylko na nieliczne nasze propozycje wnioskowe. O wszystkim niby decydują komisje, które odgrywają rolę fasady, a w rzeczywistości kulturą i jej upowszechnieniem rządzą urzędnicy różnych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 45/2006

Kategorie: Kultura