Najdroższe Boże Narodzenie

Najdroższe Boże Narodzenie

Powinniśmy powoli przywyknąć do tego, że w Polsce skończyła się era taniej żywności Lekko zmieniając stare porzekadło, trzeba by powiedzieć: Podczas świąt jedz, pij i… zaciskaj pasa. W istocie – warto nieco powściągnąć tradycyjne bożonarodzeniowe apetyty. Maraton kulinarny, który w wielu domach zacznie się już pewnie od 22 grudnia, będzie należał do najkosztowniejszych w naszych dziejach, poczynając chyba od początków gospodarki towarowo-pieniężnej w Polsce (patrz ramka). Czy bowiem kiedykolwiek – z wyjątkiem nadzwyczajnych sytuacji wojennych – trzeba było w naszym kraju płacić ponad 2 dol. za kilogram chleba, 5 dol. za kilogram karpia, dolara za litr mleka, nawet i 11 dol. za kilogram szynki? To już iście północnoamerykański poziom cen przy nadwiślańskich zarobkach. Statystycznie wzrost cen nie wygląda jeszcze tak szokująco – według Głównego Urzędu Statystycznego, ceny żywności w ciągu 12 miesięcy (od października) wzrosły o 6,6%. Skoro zaś w tym samym czasie przeciętna płaca zwiększyła się o ok. 8%, to powinniśmy odczuwać, że zrobiło się wręcz taniej. To jednak tylko statystyczna średnia. Psychologicznie zawsze łatwiej zauważamy, gdy coś drożeje, niż gdy tanieje – zwłaszcza że obecna fala podwyżek nastąpiła po dłuższym okresie stabilizacji cenowej (w 2006 r. żywność w Polsce niemal nie podrożała), a w ostatnich miesiącach tempo wzrostu płac spadło. W dodatku w Polsce, tradycyjnie już, najbardziej zwiększyły się dochody kilkuprocentowej grupy najzamożniejszych obywateli. Ceny żywności rosną zaś dla wszystkich, także dla tych, których płace niemal nie poszły w górę. Biedny płaci więcej Przeważnie zresztą jest tak, że właśnie ubożsi płacą najwięcej za żywność. Często nie mają samochodu, nie mogą więc raz na tydzień zrobić dużych zakupów w tanim hipermarkecie i skazani są na korzystanie z drogich sklepów osiedlowych. Ceny zaś – na ogół, choć nie zawsze było to regułą – najszybciej szły w górę w regionach gorzej rozwiniętych, gdzie słabsza jest sieć przetwórcza, handlowa i transportowa, a ludzie zarabiają kiepsko. Przykładowo w woj. świętokrzyskim chleb podrożał o jedną czwartą, a w opolskim tylko o 6%. W woj. warmińsko-mazurskim cena masła wzrosła o prawie 40%, a w wielkopolskim tylko o 10%. Tam, gdzie wytwarza się najwięcej mleka i jego przetworów oraz wyrobów mięsnych, zwykle są one najdroższe. Większość produkcji trafia do dużych miast, w regionach słabo zurbanizowanych dominują małe sklepy, które nie boją się konkurencji hipermarketów walczących o klienta. Wreszcie najbiedniejsza grupa Polaków – bezrobotni, młode małżeństwa z dziećmi, renciści – wydaje na żywność największą część dochodów, prawie 35%. Ich najboleśniej uderzają po kieszeni podwyżki. Osoby pracujące na własny rachunek przeznaczają na jedzenie tylko ok. 20% dochodów. Cena smaku GUS-owski wskaźnik wzrostu cen żywności oparty jest na informacjach uzyskanych z ok. 10 tys. punktów sprzedaży, od najtańszych hipermarketów do drogich minidelikatesów. Zakupy robimy jednak w konkretnym, wybranym sklepie, a nie w statystycznym, gdzie wszystkie ceny są średnie. I czasami musimy płacić bardzo drogo. Rozpiętości cenowe, zauważane także przez GUS (tabelka mini-max), są dotkliwsze niż w większości krajów Unii. W dodatku w statystykach nie zawsze odnotowano maksymalne różnice, bo w Polsce mamy prawie 0,5 mln punktów, w których można nabyć żywność, bada się zaś niewiele ponad 2%. Nie wszystkie maksima i minima można zatem wychwycić. – Rozpiętość cen żywności jest w Polsce zaskakująco wysoka. Decyduje o tym infrastruktura: przechowalnictwo oraz dystrybucja, ale także ranga producenta oraz upodobania smakowe mieszkańców – mówi dr Wiesław Łagodziński z GUS. Gdy więc przyjdzie nam kupić ser pasłęcki, produkowany w tamtejszej wytwórni mającej kilkusetletnie tradycje, nie dziwmy się, że jest on drogi. Gdy na Mazowszu znajdziemy (z trudem) kiełbasę metkę, to będzie ona kosztować o jedną trzecią drożej niż na Śląsku, gdzie jest bardzo popularna. Najnowsze informacje GUS pochodzą z października. Ceny żywności nie zwalniają jednak tempa wzrostu, handlowcy i producenci chcą wykorzystać zwiększony tłok w sklepach przed świętami. W rezultacie skala podwyżek jest już znacznie wyższa niż wspomniane niespełna 7%, ustalone na podstawie danych sprzed sześciu tygodni. Z rozmaitych, szacunkowych i siłą rzeczy niepełnych, ale możliwie aktualnych wyliczeń (tabelka) widać, jak bolesny cios zadano naszym portfelom.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 50/2007

Kategorie: Kraj