Narcos nie znają łaski

Narcos nie znają łaski

Przy granicy Meksyku z USA ginie więcej ludzi niż w Afganistanie Region Meksyku graniczący ze Stanami Zjednoczonymi to strefa wojny. Ginie tu więcej ludzi niż w konflikcie w Afganistanie. Kartele narkotykowe toczą walkę o podział rynku i kontrolę nad kokainowym szlakiem. Gangsterzy zabijają policjantów, polityków i dziennikarzy. Korumpują i zastraszają przedstawicieli władz, przejmują kontrolę nad całymi miastami. Chaos podsycają organizacje paramilitarne i najemnicy zabijający dla pieniędzy. Cena za życie to często tylko tysiąc pesos – 85 dol. Według oficjalnych danych rządu Meksyku w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2011 r. w stanie Chihuahua, graniczącym z Teksasem i Nowym Meksykiem, w narkotykowej wojnie straciło życie 2276 osób. W tym samym czasie, jak wynika z oceny sporządzonej dla Kongresu USA, w Afganistanie zginęło 2177 cywilów. Dla stanu Chihuahua oznacza to 67 zabójstw na 100 tys. mieszkańców – dla Afganistanu – „tylko” siedem. Od czasu, gdy w grudniu 2006 r. prezydent Meksyku Felipe Calderón wysłał przeciw gangom narkotykowym policję federalną i wojsko, do października 2011 r. ta swoista wojna domowa pochłonęła 47.515 ofiar (do połowy stycznia 2012 r. liczba zabitych przekroczyła 50 tys.). W Afganistanie od 2007 r. do października 2011 r. gwałtowną śmiercią zginęło 16.774 ludzi, w tym ponad 11 tys. cywilów. To znacznie mniej niż w narkotykowej wojnie w Meksyku. Coraz więcej Pogrzebów Meksykański dziennik „Reforma” napisał w styczniu, że w całym 2011 r. popełniono 12.359 morderstw związanych z narkotykami, o 6,3% więcej niż w roku poprzednim (w 2007 r. zanotowano 2275 takich zabójstw). Na 1079 zwłokach widoczne były ślady tortur, prawie 600 osób zostało ściętych (w 2010 r. – 389). Wśród zabitych jest ponad 900 kobiet. Gazeta nie poinformowała o dzieciach i młodocianych, którzy zginęli w tej wojnie, z innych źródeł wynika, że ofiar jest co najmniej 1,3 tys. Gangsterzy zabili też minimum 27 dziennikarzy płci obojga. Reporterzy boją się informować o wojnie narkotykowej. Zbrodnie piętnują tylko nieustraszeni blogerzy, ale i oni tracą życie. Meksykańską stolicą zbrodni jest Ciudad Juárez (1,3 mln mieszkańców) w stanie Chihuahua, w pobliżu granicy. Widać stąd wieżowce El Paso w USA. Ciudad Juárez uważane jest za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc świata. O miliony narkodolarów walczą tu kartele Sinaloa i Juárez, a terytorium próbuje też zdobyć gang Zetas, utworzony przez byłych komandosów z oddziałów specjalnych Meksyku. Na czele Sinaloa stoi Joaquín Guzmán Loera, zwany El Chapo, czyli Krótki, ponieważ ma tylko 155 cm wzrostu. Po śmierci Osamy bin Ladena Guzmán stał się numerem jeden na liście FBI najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy. Magazyn „Forbes” ocenia jego majątek na miliard dolarów. Meksykanie opowiadają o Krótkim legendy: podobno nawet w nocy nie rozstaje się z pozłacanym kałasznikowem i codziennie zmienia telefon komórkowy. Guzmán wysłał swoich ludzi, aby zdobyli kluczowe dla przemytu narkotyków dzielnice Ciudad Juárez i drążyli tunele pod granicą (do tej pory policja, straż graniczna i agenci federalni USA odkryli ponad 70 takich tuneli). Kartel Juarez stawił zacięty opór. W zeszłym roku w Ciudad Juárez z rąk zabójców zginęło prawie 2 tys. ludzi. Młodociani zabójcy Jednym z żołnierzy gangów był 17-letni Jose Antonio, zwany Frijol, czyli Fasola. Jego rodzice pracowali w fabryce za równowartość 6 dol. dziennie. Chłopak siedział sam w domu, oglądał filmy i marzył o łatwiejszym życiu. W wieku 12 lat wstąpił do barrios, jednego z wielu gangów ulicznych. Jego banda nazywała się Calaberas (czaszki) i liczyła 100 chłopaków. Jako 14-latek Frijol brał już udział w napadach rabunkowych i strzelaninach. „Przychodzili do nas ludzie od grubych ryb i sprawdzali, kto najlepiej posługuje się bronią. Tym proponowali robotę: najpierw drobne zlecenia, takie jak stanie na czatach czy pilnowanie tienditas – małych sklepów z narkotykami. Ale potem mieli dla nas poważniejsze sprawy – zabijanie”, opowiada Frijol. Narcos (narkotykowi gangsterzy) obiecywali chłopakom niemal całkowitą bezkarność, bo zgodnie z prawem Meksyku nawet za morderstwo nieletni może zostać skazany najwyżej na pięć lat więzienia. Dawali też zapłatę – tysiąc pesos za każdego zabitego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2012, 2012

Kategorie: Świat