Neoliberalna nowomowa

Neoliberalna nowomowa

Alain Bihr celnie wydobywa komunały składające się na prawdziwy katalog kłamstw współczesnej cywilizacji Przywykliśmy łączyć zjawisko nowomowy z PRL-em. Tymczasem demokracja i wolny rynek także mają swoją propagandę. Pewne myśli pojawiają się w przestrzeni publicznej rzadko albo nie pojawiają się wcale. To nie wszystko. Przytłaczająca większość polityków i mediów od prawa do lewa zgadza się w podstawowych kwestiach i stosuje te same schematy myślenia. Da się je sprowadzić do kanonu prawd głoszonych przez ekspertów z Centrum im. Adama Smitha. W PRL-u nowomowę widzieli wszyscy. Kiedy studenci zbierali się na porannego papierosa, podśmiewali się z tego, co poprzedniego dnia usłyszeli w telewizji. Dzisiaj nie ma już ministerstwa propagandy, ale ze wszystkich stron dochodzi ten sam głos. Tak oczywisty, że aż niedostrzegalny. Rozproszona władza narzucających się zewsząd komunałów sprawuje w efekcie nie mniej skuteczną kontrolę. Alain Bihr bierze na warsztat schematy postrzegania życia społecznego, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Jego „Nowomowa neoliberalna” to katalog pojęć przejętych i zmanipulowanych przez obowiązujący język publicznych debat. „Własność”, czyli słowo-walizka Z pozoru nic bardziej oczywistego niż własność. W telewizji i na kazaniu często zdarza się słyszeć, że „tylko własność – oczywiście prywatna – gwarantuje godność jednostki”. Ktoś natychmiast dorzuci: „Nie igra się z własnością”, a inny doda: „To święte prawo naturalne”. Tymczasem słowo „własność” oznacza w tych użyciach dwa całkowicie różne zjawiska. Co innego być właścicielem domu, w którym się mieszka, albo narzędzi, którymi zarabia się na utrzymanie, a co innego czynszowej kamienicy albo fabryki. Żeby zbudować fabrykę i potem coś w niej produkować, trzeba wynająć robotników, ale ci trafiają na rynek tylko pod warunkiem, że wcześniej pozbawi się ich własnego warsztatu pracy i możliwości samodzielnego zarobkowania. Historycznie dokonało się to przez wywłaszczenie drobnych gospodarzy. Odebrano im ziemię i zamieniono w pastwiska dla owiec, a oni sami – pozbawieni środków do życia – jako nędzarze stali się idealnym materiałem na robotników w przędzalniach. Tak da się streścić proces „grodzeń” na Wyspach Brytyjskich. Później wystarczyła sama konkurencja, systematycznie niszcząca małych producentów. Neoliberalna nowomowa nie chce nic o tym wiedzieć. W efekcie traktuje posiadanie roweru i koncernu jako zjawiska, które niczym się nie różnią. Uniemożliwia przez to pytanie o prawomocność kapitalistycznej własności. A jest o co pytać! Skoro warunkiem produkcji było i pozostaje wywłaszczenie robotników, należy postawić kwestię pracowniczych praw do własności przedsiębiorstw na równi z prawami akcjonariuszy i menedżerów. Neoliberalna nowomowa usuwa z pola widzenia kolektywne warunki wytwarzania, w których budowę trzeba włożyć niemało wysiłku. Żeby pracownik mógł trafić do zakładu, ktoś musi go urodzić i wychować, nauczyć umiejętności życia w grupie i współdziałania, wreszcie wykształcić. Wszystko to robią mniejsze i większe społeczności. To nie jest „ich prywatna sprawa”, szczególnie gdy ktoś z zewnątrz z tego korzysta. Na razie akcjonariusze winni są społeczeństwu znacznie więcej, niż są gotowi przyznać. „Wolność”, czyli słowo-zasłona „Wolność to rynek i demokracja”, przecież „jedno nie istnieje bez drugiego”, słyszymy co krok. Diabeł tkwi w szczegółach. Neoliberalna nowomowa ma tę cechę, że wszelkie zjawiska społeczne sprowadza do indywidualnego kontraktu. Kapitalizm i demokracja przedstawiają się dzięki temu jako prawdziwy raj przyrodzonych praw człowieka. Pracownik przychodzi do pracodawcy, będąc człowiekiem wolnym i o takich samych prawach. Następnie zawierają umowę, w której nikt nikogo do niczego nie przymusza. Czy na pewno? Mimo formalnej równości pracodawca ma w ręku więcej atutów. Choćby bezrobocie. Jest tym mocniejszy, im bardziej osamotniony okazuje się jego pracownik. Wolność jako idea swobodnego, ale zawsze indywidualnego działania na rynku i poszukiwania tam szczęścia na własną rękę walnie przyczynia się do izolowania zatrudnionych. Prosty przykład: w firmie każdy w pojedynkę negocjuje płacę z szefem. O wysokości zarobków się nie rozmawia, bo to przecież „prywatna sprawa”. W efekcie pozycja negocjacyjna każdego z członków zespołu słabnie. Nikt nie wie, ile zażądać, więc dla bezpieczeństwa żąda się mniej. Tak rozumiana wolność niszczy podstawy kolektywnego działania i tym samym wydaje pracowników na łaskę i niełaskę bezosobowych sił rynku i polityki, które zawsze okazują się bezwzględnie silniejsze od jednostek. Pozostaje z niej tylko swoboda zrywania więzów lojalności wobec ludzi w tej samej sytuacji. Indywidualizm okazuje się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2009, 2009

Kategorie: Książki