Nepalski koszmar

Nepalski koszmar

Bezradność władz, brak pieniędzy i specjalistycznego sprzętu pogłębiają chaos, w którym Nepal tkwi od wielu miesięcy Morze ruin i tysiące zabitych – tak wygląda dziś Nepal po jednym z najtragiczniejszych trzęsień ziemi w historii kraju. Pomoc napływa z całego świata, ale wciąż jest niewystarczająca. Do czasu zamknięcia tego numeru PRZEGLĄDU oficjalnie potwierdzono śmierć ponad 5 tys. osób, choć premier Nepalu Sushil Koirala mówi, że może być nawet 10 tys. ofiar śmiertelnych. W stolicy, Katmandu, ok. 100 tys. domów, czyli 20%, zawaliło się lub nie nadaje się do zamieszkania. Na terenach wiejskich ten odsetek sięga miejscami 80%. Na odbudowę państwa potrzeba minimum 10 mld dol., w sytuacji gdy wartość PKB Nepalu ledwie przekracza 20 mld. Brakuje wszystkiego Gdy kilka tygodni temu byłem w Nepalu, zatrzymałem się w hotelu na Thamelu, w turystycznej dzielnicy Katmandu. Trzęsienie ziemi nie uszkodziło tego budynku, ale nie ma tam prądu ani wody, nie działają telefony. Nieliczne hotele i część szpitali ma własne generatory, ale one do pracy potrzebują benzyny, a tej zaczyna brakować. Zresztą w kraju brakuje niemal wszystkiego i nie jest to skutek ostatniej tragedii, ale ciągu zdarzeń, których ten kraj doświadcza od wielu lat. Biedę odczuwa się tu w każdym aspekcie życia, w każdej branży przemysłowej, dotyka ona niemal każdego. Tłumi aspiracje, potęguje wykluczenie. Stolica Nepalu jest biedna, ale by zobaczyć prawdziwą nędzę, trzeba wyjechać z miasta. Komórki z blachy falistej, kartonów i folii. Takie same można zobaczyć w fawelach Rio de Janeiro czy slamsach Mumbaju. Lekkie, nie potrafią się oprzeć mocniejszemu wiatrowi, a co dopiero trzęsieniu ziemi. W Nepalu w ogóle niewiele się buduje, choć kraj jest rozkopany wzdłuż i wszerz, remontowany i odnawiany. To jednak w znacznej mierze sztuka dla sztuki, by było zajęcie, by wyjść z domu, by coś robić, by ograniczyć bezrobocie. Życie toczy się tu leniwie, a jego nieśpieszność poświadczają krowy przechadzające się po centrum Pokhary czy cielątko drzemiące na ulicy w Katmandu. Przerost zatrudnienia widać na każdym kroku. Obsługa zwykłego autobusu, którym jechałem do Pokhary, liczyła aż trzy osoby, a w dobrych restauracjach zdarza się, że personelu jest więcej niż gości. To duża zmiana. Raport CIA z 2009 r. mówił, że w kraju jest 46-procentowe bezrobocie. Praca nie oznacza jednak pieniędzy – po zwycięstwie maoistów panuje zasada każdemu po równo. Równie mało. Spora część nepalskich specjalistów pracuje więc za granicą, głównie w Malezji. Na budowach zarabiają tam równowartość ok. 1,2 tys. zł miesięcznie – prawie o połowę więcej, niż mogliby dostać w kraju. Ta ogólna niemoc sprawia, że nie ma tu nie tylko specjalistycznych urządzeń i technologii, ale i ludzi, którzy umieliby je obsługiwać. Gdy kilka miesięcy temu wielki boeing wypadł z pasa przy lądowaniu, w całym kraju nie znalazł się ciężki sprzęt, którym można by go usunąć. Lotnisko było zamknięte, dopóki odpowiednia maszyna nie przyjechała z Indii. Podobnie teraz. To zwykli ludzie rękami przegrzebują rumowiska. Rząd przygląda się temu bezradnie. Brakuje koordynacji, pieniędzy, ratowników, lekarzy. Nie ma co mówić o specjalistycznym sprzęcie – bardzo często brakuje zwykłych łopat, kasków czy rękawic. Skutki bezprawia W 2006 r. w Nepalu zakończyła się 10-letnia wojna domowa, w której zginęło niemal 15 tys. ludzi, a ok. 100 tys. musiało uciekać z domów. Ledwie znaleźli dach nad głową i rozpoczęli życie od nowa, trzęsienie ziemi zniszczyło im to, czego ponownie się dorobili. Gdy zwycięscy maoiści obalili króla Gyanendrę i po 240 latach znieśli monarchię, wydawało się, że nastanie oczekiwany pokój i wzrost zamożności. Nic z tego. Komuniści doprowadzili Nepal na skraj bankructwa, zapętlili się we wzajemnych kłótniach i pretensjach: o koalicje, o to, kto ma być pierwszym prezydentem republiki, jaki powinien panować ustrój, co zrobić z królem i jego dworem. Nepal do dziś nie ma konstytucji, a krajem co rusz targają masowe strajki. Przy całkowitym bezwładzie państwa mieszkańcy organizują się sami. Ale i tu wychodzą skutki wojny domowej. Maoiści finansowali swoje działania przez napady na banki, wysokie podatki nakładane na „wyzwolonych terenach”, wymuszenia haraczy od biznesmenów, mieli też hojnych sympatyków. Żądali kolektywizacji rolnictwa i nacjonalizacji przemysłu. W kraju, w którym orka sochą ciągniętą przez człowieka albo krowę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2015, 2015

Kategorie: Świat