Amerykańscy żołnierze pacyfiści odmawiają służby w Iraku Rezerwista Stephen Funk wolał więzienie od misji w Iraku. Kapral Jeremy Hinzman wraz z rodziną uciekł do Kanady. Sierżant Camilo Mejia nie wrócił z urlopu i ukrywał się przez sześć miesięcy. Kiedy 15 marca br. oddał się w ręce władz wojskowych, wygłosił płomienne przemówienie: Wojna w Iraku jest niemoralna, niesprawiedliwa i niezgodna z prawem. To wszystko jest oparte na kłamstwach. Nie ma żadnej broni masowego rażenia i nie ma związków z terroryzmem. Celem tej wojny są ropa, kontrakty na odbudowę Iraku i kontrola nad Bliskim Wschodem. Młodzi Amerykanie nie powinni umierać w konflikcie, którego motorem jest nafta. Mejia zapowiedział, że raczej pozwoli się deportować do ojczystej Nikaragui, niż wróci do trójkąta sunnickiego, aby walczyć w niesprawiedliwej wojnie. To żołnierze Stanów Zjednoczonych, którzy odmówili służby w Iraku ze względu na swe przekonania (ang. conscientious objector, CO). Sierżant Mejia oficjalnie wystąpił do Pentagonu o przyznanie mu statusu CO i honorowe zwolnienie z sił zbrojnych. Tylko kilka takich przypadków zostało nagłośnionych przez media. Mająca siedzibę w Nowym Jorku organizacja antywojenna Citizen Soldiers twierdzi, że z oddziałów stabilizujących Irak zdezerterowało 600 żołnierzy USA. Skala zjawiska jest więc niewielka i na razie generałowie Pentagonu nie mają powodów do obaw. Dla porównania według oficjalnych danych Departamentu Obrony podczas konfliktu wietnamskiego z szeregów zbiegło lub na długi czas porzuciło swe oddziały aż półtora miliona amerykańskich żołnierzy, z czego do 90 tys. znalazło schronienie w Kanadzie. Ale aktywiści organizacji pacyfistycznych twierdzą, że jeżeli niesprawiedliwa operacja militarna w Iraku będzie się przedłużać, sytuacja może się zmienić. Pisarz i scenarzysta z Los Angeles, Clancy Sigal, który przed laty pomagał w Londynie amerykańskim chłopcom ukrywającym się przed służbą w Wietnamie, napisał na łamach lewicującego brytyjskiego dziennika The Guardian: Być może sierżant Mejia i jego 600 dezerterów są zwiastunami nowego ruchu wśród amerykańskich żołnierzy. Amerykańskie media zaczęły już się otrząsać z autocenzury, pokazują okaleczonych, pozbawionych rąk czy nóg rannych w wojskowych szpitalach. Rekrutacja do armii napotyka coraz większe trudności. Kiedy 21-letni Stephen Funk wrócił z więzienia do San Francisco, kalifornijskie organizacje pacyfistyczne przyjęły go jak bohatera. Na jego cześć urządzono przyjęcie: Witaj w domu. Ten rezerwista słynnej formacji piechoty morskiej został powołany w lutym do służby w Iraku, ale nie zgłosił się do jednostki, powołując się na swe przekonania. Przełożeni zareagowali z furią. Funk został osadzony na więziennym statku sił zbrojnych i przez sześć miesięcy męczył się w ciasnej celi. Potem niehonorowo wyrzucono go z wojska, co oznacza utratę praw emerytalnych i wszelkich przywilejów weterana. Chłopak nie czuje się szermierzem walki o pokój: Nie chciałem nikogo zabijać. Po prostu podjąłem osobistą decyzję, lecz nie chcę się stać przykładem dla innych. Stephen był, jak to się mówi w USA, drifterem, czyli dryfującym młodym człowiekiem poszukującym swego miejsca w życiu. Spodziewał się, że wśród marines odnajdzie dyscyplinę i poczucie wspólnoty. Ale już podczas pierwszych treningów w bazie Camp Pendelton zrozumiał, że popełnił błąd. Walka wręcz napawała go przerażeniem. Zamiast wrzeszczeć: Kill! Kill! (zabij), krzyczał: Jill! Jill! Stephen Funk nie zostanie jednak ikoną ruchu antywojennego, chce bowiem uniknąć medialnego rozgłosu. Za to chętnie udziela wywiadów 25-letni Jeremy Hinzman, dezerter ze słynnej 82. Dywizji Spadochronowej, pierwszy amerykański żołnierz, który podczas wojny w Iraku uciekł do Kanady. Sympatycy założyli dla niego nawet stronę internetową (jeremyhinzman.net). Kapral Hinzman dobrze się czuł w siłach zbrojnych. Był jednak człowiekiem głęboko religijnym, najpierw szukał odpowiedzi w naukach buddyzmu, potem wstąpił do Kościoła kwakrów. Doszedł do wniosku, że sumienie nie pozwala mu służyć z bronią w ręku. Był wraz ze swym oddziałem w Afganistanie, gdzie zajmował się głównie robotą w kuchni. Zgodnie z regulaminem nosił jednak karabin i przyznał w rozmowie z oficerami, że użyje broni, jeśli baza zostanie zaatakowana przez talibów. Przełożeni uznali więc, że Hinzman wcale nie ma tak wrażliwego sumienia i będzie walczył, jeśli zajdzie potrzeba. Zapadła decyzja o wysłaniu spadochroniarza-kwakra do Iraku. Jeremy nie czekał na wyjazd. 1 stycznia br. wsadził żonę i dziecko do swego chevroleta i ruszył
Tagi:
Krzysztof Kęciek









