Program Work&Travel daje szanse, ale jak każda akcja masowa wymaga korekt Paweł Bogdziewicz, konsul RP w Waszyngtonie – Co pan konsul sądzi o programie W&T? – Program jest w swej idei bardzo wartościowy. Otwiera młodzieży, głównie środkowo- i wschodnioeuropejskiej drzwi do Ameryki, daje szansę poznania kraju i jego ludzi, kultywowanych wartości, warunków życia. Zbliżenia. Nikt zdrowo myślący nie powie, że Work&Travel nie ma sensu. To jest poza dyskusją. – Jeżeli jest tak idealnie, to skąd artykuły krytyczne w prasie amerykańskiej, jak też etnicznej, w tym polonijnej, a niekiedy w krajowej? – Jak w przypadku każdego programu masowego mogą występować niedociągnięcia i elementy warte poprawy. – Jak ocenia pan jego działanie w praktyce? Jaki odsetek uczestników jest zadowolony, jaki nie? – Tego nie da się nigdy dokładnie wyliczyć. Siłą rzeczy, do konsulatów trafiają osoby niezadowolone, rozczarowane, krytykujące traktowanie ich przez pracodawców czy sponsorów. Oczywiście nie przychodzą do nas ci, którzy są zadowoleni, którzy byli dobrze traktowani, zarobili wedle oczekiwań, przejechali potem Amerykę od oceanu do oceanu, podziwiając jej atrakcje, i pragną wrócić tu za rok. Sfrustrowani i rozczarowani są jednak bardziej słyszalni i widoczni. – Nim powiemy, z czym przychodzą się skarżyć, pytanie: co oni tu najczęściej robią? W jakich częściach Stanów? – Są to w lwiej części sezonowe zajęcia wakacyjne. Praca w hotelach, na plażach, w parkach rozrywki, w sieciach szybkiego żywienia, przy pracach porządkowych, w handlu, rzadziej w budownictwie czy rolnictwie. Charakter pracy w dużej mierze determinuje jej lokalizację. To są tereny nadmorskie, gdzie koncentruje się wakacyjny wypoczynek, ale także inne okolice turystycznie atrakcyjne, choć górskie (np. stan Kolorado) i naturalnie wielkie miasta amerykańskie: Nowy Jork, Waszyngton, Filadelfia, Los Angeles itd. – Polacy dominują w programie Work&Travel? – Jesteśmy bardzo widoczni. Podobnie jak Ukraińcy, Czesi, Słowacy, Serbowie, Bułgarzy… – Czy uczestnicy programu są w pełni świadomi warunków, na jakich trafią do USA? Czy można tu mówić o pełnej przejrzystości? – Myślę, że doszliśmy do sedna. Program Work&Travel jest tak skonstruowany, że student, który bierze w nim udział, wnosi bardzo wysokie opłaty operacyjno-manipulacyjne za uczestnictwo organizatorowi programu, którego rola sprowadza się niekiedy do werbunku uczestników i pobrania honorarium. Z kolei ostateczna umowa z właściwym pracodawcą podpisywana jest dopiero po przyjeździe do USA. Bywa, że umowy te redagowane są w sposób skrajnie niekorzystny dla studentów. Wymienia się w nich głównie obowiązki pracowników i sankcje za ich nieprzestrzeganie oraz prawa pracodawcy. Obowiązki pracodawcy, nawet jeżeli się o nich wspomina, nie są zwykle obwarowane żadnymi sankcjami za ich naruszenie. Tego rodzaju umowa nie jest przedmiotem negocjacji między studentem a pracodawcą. Student, który poniósł znaczny koszt w związku z udziałem w programie, jeżeli nie podpisze umowy, eliminuje się z programu i powinien wrócić do kraju, ponosząc dotkliwe straty finansowe. Studenci skarżą się na skracanie lub (rzadziej) na wydłużanie im czasu pracy, kiepskie warunki mieszkaniowe, brak możliwości zmiany pracodawcy i groźby ze strony pracodawców, że w przypadku samowolnej zmiany pracodawcy studentom zostanie anulowana wiza i będą deportowani. Inne zdarzające się szykany to obowiązek zamieszkania we wskazanym przez pracodawcę miejscu i obowiązek wykupienia wyżywienia u pracodawcy oraz korzystania (odpłatnego) z transportu pracodawcy. Zdarza się, że ceny tych usług oraz zarobki studentów są tak skalkulowane, że studentom wypłaca się praktycznie jedynie kieszonkowe. Wszystko to powoduje, że czasami zarobione przez trzy miesiące pieniądze nie pokrywają poniesionych jeszcze w Polsce nakładów na udział w programie, nie wspominając już o możliwości podróżowania po Stanach, co jest w założeniu istotną częścią programu W&T. Powtórzmy, skala przedstawionych powyżej problemów nie jest może duża, biorąc pod uwagę liczbę uczestników, nie można jej jednak również określić jako znikomej. – Czy może w takim razie uczestnik W&T nie powinien znać treści umowy jeszcze w Polsce? Czy nie powinna być ona taka sama dla wszystkich, aby uniknąć ewentualnych nieporozumień? – Takie rozwiązanie byłoby optymalne. Byłby to krok w dobrym kierunku. Stan wiedzy prawnej studentów na ogół w żadnym kraju nie jest oszałamiający, dlatego wszystko powinno być maksymalnie jasne od początku. Umowa podpisana działa i trzeba jej przestrzegać. To taka sama
Tagi:
Waldemar Piasecki