Arabska zima ludów

Arabska zima ludów

Rewolucje zmienią krajobraz polityczny Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu Świat wstrzymał oddech. Rewolucja ogarnia kraje arabskie, narody żądają chleba i wolności. Nikt nie potrafi przewidzieć, jakie będą tego następstwa. A mogą się okazać dramatyczne i doniosłe. Porównywalne z przełomem w Europie Środkowej i Wschodniej w 1989 r. Być może rządzący od lat despoci zostaną obaleni, ale zastąpi ich armia, która wprowadzi tylko nieco łagodniejszy reżim. Niektórzy wróżą destabilizację Bliskiego Wschodu, zdobycie władzy przez fundamentalistów islamskich, zamknięcie Kanału Sueskiego, kryzys naftowy i światową drożyznę, a może nawet wojnę Arabów z Izraelem. Zachód, a zwłaszcza Waszyngton, który przez dziesięciolecia popierał arabskich autokratów gwarantujących spokój i ropę, teraz jest bezradny. Dziennik „New York Times” napisał, że prezydent Egiptu Hosni Mubarak był przynajmniej diabłem znanym Amerykanom. O potencjalnych przywódcach nowego Egiptu politycy w Waszyngtonie nie wiedzą właściwie nic. Władze izraelskie były pewne, że dzięki własnej machinie militarnej, przymierzu ze Stanami Zjednoczonymi i pokojowi z Egiptem mogą bez obaw gnębić Palestyńczyków, zabierać im ziemię i blokować rozmowy pokojowe. Teraz z lękiem patrzą w przyszłość. Nawet lewicowy izraelski dziennik „Haarec” oskarża Baracka Obamę, że zdradził „umiarkowanego egipskiego prezydenta, który pozostawał lojalny wobec Stanów Zjednoczonych i promował stabilizację”. Izraelczycy mają poczucie, że znaleźli się w pułapce. W Libanie rząd utworzył proirański Hezbollah, uzbrojony w niezliczone rakiety, w razie konfliktu twardy przeciwnik. Jeden z przywódców egipskich Braci Muzułmanów, Muhammad Ghanem, powiedział reporterowi irańskiej agencji Al-Alam, że Kanał Sueski powinien zostać natychmiast zamknięty, dostawy gazu do państwa żydowskiego wstrzymane, a „ludzie powinni być przygotowani do wojny z Izraelem”. Przez Kanał Sueski przechodzi 8% globalnego transportu towarów oraz 2% ropy. Zablokowanie tego kluczowego szlaku miałoby katastrofalne skutki dla światowej gospodarki, która niemrawo wychodzi z kryzysu. Egipt znalazł się na krawędzi wojny domowej. Dni Hosniego Mubaraka, który od 30 lat rządzi nad Nilem za pomocą stanu wyjątkowego, cenzury, tortur, 250 tys. policjantów i miliona donosicieli, są policzone. Poplecznicy autokraty, w tym policjanci w cywilu i funkcjonariusze reżimu, walczyli na centralnym kairskim placu Tahrir z demonstrantami. Były ofiary śmiertelne, tysiące rannych. Prorządowi bojówkarze urządzali polowania na zachodnich dziennikarzy. 82-letni Mubarak chce wytrwać aż do wyborów we wrześniu. Jeśli dopnie swego, to tylko przez represje i terror. Waszyngton naciska na prezydenta, aby natychmiast odszedł. Nie sposób przewidzieć, kto przejmie władzę w 85-milionowym Egipcie, najludniejszym kraju arabskim. Mubarak był wypróbowanym aliantem Waszyngtonu, tępił islamski ekstremizm i od 1979 r. utrzymywał „zimny pokój” z Izraelem. W zamian inkasował amerykańską pomoc, sięgającą 2 mld dol. rocznie. Czy jego następcy będą prowadzić taką samą politykę? Według czarnych scenariuszy Mubaraka może zastąpić nowy Saddam Husajn albo ajatollah Chomeini. W Tunezji demonstranci, którzy zmusili do ucieczki za granicę prezydenta Ben Alego, domagają się odejścia z nowego rządu funkcjonariuszy dawnego reżimu. Pod wpływem protestów społecznych król Jordanii Abdullah zdymisjonował gabinet. Protestujący twierdzą, że to za mało, żądają demokratycznych reform, rządu odpowiedzialnego przed parlamentem pochodzącym z wolnych wyborów. W Jordanii większość populacji stanowią Palestyńczycy, do tej pory częściowo pozbawieni praw. Przeważnie są lojalni wobec monarchii, ale wiele może się tu wydarzyć. W Jemenie dzień społecznego gniewu sprawił, że prezydent Ali Abdullah Saleh, rządzący od 31 lat, zapowiedział, że w 2013 r. nie będzie już kandydował na kolejną kadencję, nie przekaże też władzy synowi. A jeszcze niedawno planował dożywotnie rządy. Saleh wszelkimi siłami wspierał Stany Zjednoczone w walce z Al-Kaidą. Ale Jemenowi, najuboższemu krajowi arabskiemu, grozi rozpad. Południe, wcześniej niepodległe państwo, dąży do secesji, szejkowie z Północy wypowiadają posłuszeństwo centrali. Prawie połowa 23-milionowej populacji musi przeżyć dzień za niecałe 2 dol., jedna trzecia cierpi głód. Terroryści wykorzystują okazję, aby zagnieździć się w tej krainie. Zdaniem większości ekspertów Jemen jest nie do uratowania i stanie się „państwem upadłym”. Protesty społeczne wybuchają w Algierii, Maroku i Syrii. W Algierii od 1992 r. obowiązuje stan wyjątkowy. Wszelkie demonstracje są zakazane. Mimo to dochodzi do strajków, zrozpaczeni ludzie okaleczają się i podpalają. Mają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2011, 2011

Kategorie: Świat