Saudyjski dwór królewski utrzymywał, że nie wiedział o zabójstwie Chaszukdżiego. Czy uważali Turków za idiotów? Sauda al-Kahtaniego (doradcę księcia Muhammada, specjalizującego się w zwalczaniu oporu wobec władzy) opanowała swego rodzaju obsesja na punkcie Chaszukdżiego. Najpierw próbował go unieszkodliwić ustnym zakazem komunikacji i spotkań z zagranicznymi dziennikarzami. Później zaczął szukać dla niego roli w dworskim aparacie medialnym. Chaszukdżi miał przeszło 1,5 mln obserwujących na Twitterze i mógł się pochwalić znajomościami wśród reporterów, dyplomatów i ludzi biznesu z całego świata. Z punktu widzenia propagandy internetowej stanowił wyjątkowo łakomy kąsek. Muhammad i jego najbardziej oddany porucznik przykładali ogromną wagę do nastrojów na Twitterze. Platforma ta dawała dobry wgląd w to, jak saudyjski lud postrzega nowego księcia koronnego. Al-Kahtani wciąż wykorzystywał swoją armię much, czyli posłusznych mu użytkowników – pośród których wielu było w rzeczywistości botami – aby namnażać pozytywne posty i hejtować krytyków rządu. W pewnym momencie stworzył też hasztag „czarnalista”, którym Saudyjczycy mieli oznaczać współobywateli żywiących prokatarskie sympatie. „Sądzicie, że podejmuję decyzje bez niczyjej rady? – zatweetował. – Jestem pracownikiem, a także wiernym wykonawcą rozkazów mojego pana, króla, i mojego pana, prawowitego księcia koronnego”. Zakulisowo wzywał do siebie negatywnie nastawionych twitterowych komentatorów i przykazywał im zmienić śpiewkę – pod groźbą więzienia. Chaszukdżiego nie było jednak tak łatwo uciszyć. Potrzebny był większy nacisk. W listopadzie 2016 r. dziennikarz dostał zakaz pisania artykułów i publikowania tweetów za krytyczną wypowiedź pod adresem Trumpa – na pytanie, czy nowy prezydent USA zaprowadzi w regionie zgodę, odpowiedział, że to „myślenie życzeniowe”. Mało kto zwrócił uwagę na komentarz, ale saudyjskie władze i tak wydały oświadczenie, w którym odżegnywały się od jego słów. „Publicysta Dżamal Chaszukdżi nie reprezentuje rządu Arabii Saudyjskiej ani jego poglądów”, zarzekało się Ministerstwo Spraw Zagranicznych za pośrednictwem państwowej agencji prasowej. Za zakazem wypowiedzi nie stał oficjalny dekret królewski, lecz dziennikarz wiedział, jak takie sprawy wyglądają w królestwie. Zignorowanie ostrzeżeń Al-Kahtaniego wiązało się z ryzykiem podpadnięcia temu, kto stał nad nim. Od tego momentu życie Chaszukdżiego się zmieniło. Gazeta „Al-Hajat” zlikwidowała jego rubrykę. Straż graniczna Zjednoczonych Emiratów Arabskich odmówiła mu wstępu do kraju, gdy przyleciał na konferencję. Mając ograniczone możliwości publicystyczne, dziennikarz zaoferował, że zostanie mediatorem pomiędzy Arabią Saudyjską a Katarem. Muhammad nie zwlekał z odpowiedzią: nie ma mowy. Po jakimś czasie Al-Kahtani doszedł jednak do wniosku, że reputację Chaszukdżiego jako niezależnego komentatora można by wykorzystać, aby przekonać pewne wpływowe osoby w Stanach Zjednoczonych, że nowy książę koronny rzeczywiście jest reformatorem. Na początku 2017 r. Chaszukdżi odzyskał więc prawo do publikowania tekstów i podróżowania – z zastrzeżeniem, żeby uważał na słowa. Al-Kahtani był przekonany, że dał mu nauczkę. Publicysta początkowo faktycznie trzymał język na wodzy. Kiedy w marcu tego samego roku zjawił się na konferencji w Rosji, mówił o demokracji na Bliskim Wschodzie, ale ani słowem nie wspominał o monarchiach Zatoki Perskiej. Uprawiał sztukę dziennikarskiej ekwilibrystyki – stąpał po cienkiej linie, nie wychylając się za bardzo na żadną stronę. Z czasem jego komentarze ponownie stały się śmielsze. Szkopuł w tym, że podejście Muhammada ibn Salmana do reformy kraju wprawiało Chaszukdżiego we wściekłość. O wszystkim wciąż decydowały dekrety. Zdawało się, że opinie innych ludzi interesują księcia tylko wtedy, kiedy trzeba kogoś za nie aresztować. Młodzieniec starał się otworzyć królestwo na turystykę i pohamować korupcję, ale wielu spośród tych, którzy kwestionowali jego metody, trafiało zaraz do biura służb bezpieczeństwa, gdzie musieli podpisać zobowiązanie, że nie będą więcej krytykować rządu. Przekaz był jasny: jesteście wolni, ale tylko w takim stopniu, na jaki pozwoli Muhammad ibn Salman. W Arabii Saudyjskiej pozornie zachodziły zmiany, lecz jej największy problem pozostawał ten sam, a może nawet się zaostrzył. Saudyjczycy wciąż nie mieli żadnego wpływu na władzę we własnym kraju, ich swobody obywatelskie zależały zaś od kaprysu jednego człowieka. Jak na ironię, książę zachęcał swoich najbliższych doradców, aby z brutalną szczerością wypowiadali się o jego projektach i pomysłach. Zawsze też wychwalał tych, którzy odważyli się zabrać głos, gdy coś wydało im się niekorzystne
Tagi:
Al-Hajat, Al-Kahtani, Ankara, Arabia Saudyjska, Arabowie, Bliski Wschód, Centrum Badań i Spraw Medialnych, dyplomacja, Dżamal Chaszukdżi, dziennikarze, geopolityka, Katar, kraje arabskie, książe Muhammad (Arabia Saudyjska), morderstwa, Muhammad ibn Salman, propaganda, publicyści, Recep Tayyip Erdoğan, Rijad, Ropa i krew, Salman al-Ouda, Saudyjska Grupa Natychmiastowej Interwencji, tajne służby, Turcja, Twitter, wolność słowa